Rosyjskie drony, czy rekiety, pojawiające się w polskiej przestrzeni powietrznej to już niemalże norma, a za każdym razem schemat działania jest taki sam. Dron narusza polską przestrzeń powietrzną, wojsko twierdzi, że go obserwuje, a gdy ten albo spada, albo nagle znika, pojawiają się tłumaczenia, że nic więcej nie dało się w tej sprawie zrobić.
Rosyjskie drony coraz częściej atakują państwa NATO
Powtarzające się coraz częściej podobne incydenty nie pozostały jednak całkiem bez reakcji. W odpowiedzi na kolejne wtargnięcie na teren Polski, głos zabrał minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, powracając do pewnego pomysłu, który jako pierwszy przed blisko dwoma laty przedstawił generał Stanisław Koziej. Nie wykluczył, że nasz kraj z obroną przeciwlotniczą powinien przenieść się z granicy na teren Ukrainy.
- Na Ukrainie miała miejsce awaria nuklearna w Czarnobylu. Wyobraźmy sobie, że jeden z rosyjskich dronów lub rakiet zboczy z kursu i nie poleci do Polski czy Rumunii, jak to już miało miejsce, ale uderzy w jedną z ukraińskich elektrowni jądrowych. Myślę, że musimy pomóc Ukrainie chronić jej elektrownie jądrowe przed takimi bezpańskimi rosyjskimi rakietami – mówił w wywiadzie dla BBC Radio 4 minister Sikorski.
Wypowiedź ta była w weekend szeroko komentowana przez rosyjskie media i na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Jak sugerują eksperci z portalu militarnego „Defenseromania”, Rosjanie, odpowiadając NATO na tego typu sugestie, na cel wzięli sobie ich kraj, wysyłając w weekend nad Rumunię i Łotwę drony irańskiej produkcji.
„Przesłaniem Rosjan dla NATO byłoby, aby państwa NATO zatrzymały swoje siły obrony powietrznej w kraju, ponieważ mogą one być niewystarczające do rozwiązania ich własnych problemów, a wysłanie ich na Ukrainę jedynie znacznie utrudniłoby im sytuację w ich kraju” – wiążą obydwa wydarzenia Rumuni.
Rumuni mają dość. Chcą już strzelać do Rosjan
Podobne skojarzenie faktów nie oznacza jednak, iż Rumuni potępiają polski pomysł. Wręcz przeciwnie. Tym razem jednak to Rosjanie przesadzili i mało kto jest w stanie uwierzyć, iż rosyjski dron po prostu urwał się ze smyczy, a to dlatego, że wtargnął na teren regionu, który nie sąsiaduje bezpośrednio z Ukrainą. Rumuni zwracają uwagę, iż ogłoszony alarm zakłócił normalne życie milionom obywateli.
„Tylko w Rumunii położone niedaleko Ukrainy powiaty Tulcza, Konstanca, Galati i Brăila liczą łącznie około 1,7 mln mieszkańców. Jeśli dodamy do tego także tych z północy kraju, to dotrzemy do ponad 3,5 miliona mieszkańców. Do tego można dodać setki tysięcy turystów przybywających do delty Dunaju, nad morze, do Bukowiny, Maramureș itp.” – wylicza rumuński portal.
W ocenie rumuńskich komentatorów, tego już za wiele i nie można pozwolić sobie na to, aby rosyjskie drony, czy rakiety bezkarnie wlatywały sobie do ich kraju, tym bardziej, że po takich incydentach Rosja nabiera wody w usta. Ani nie przeprasza za pomyłkę, ani też nie podejmuje żadnych działań dyplomatycznych. A brak reakcji ze strony NATO i pozwalanie, by takie „wypadki” stały się codziennością, będzie oznaką słabości, którą Rosja z pewnością wykorzysta. Stąd też także w Rumunii coraz bardziej przychylnym okiem patrzą na polski pomysł strzelania do Rosjan.
„W świetle ostatnich incydentów jednostki przeciwlotnicze NATO powinny stworzyć wokół granic Sojuszu strefę wykluczenia, w której Rosja prowadzi działania bojowe. Strefa ta może wynosić 20 km lub więcej, w zależności od czasu reakcji. Nie można już zakładać, że rosyjskie drony i samoloty tam latające nie wejdą na terytorium NATO. Powinny zostać zniszczone, zanim wejdą w przestrzeń powietrzną NATO” – apeluje rumuński portal obronny.