Zastanawiam się, czemu służą oświadczenia majątkowe sędziów. Dziś wszyscy zadają sobie pytanie, jak to jest możliwe, że sędzia Tomasz Szmydt, zarabiający kilkakrotnie więcej niż średnia krajowa, poza długami nie miał praktycznie nic. Dlaczego nikt na to nie zwrócił uwagi?

A na czym polega sprawdzanie oświadczeń majątkowych sędziego? Na sprawdzaniu literówek, tego, czy napisał „metry kwadratowe”, a nie „metry”, czy doliczył piwnicę do metrażu, czy nie pomylił się w zapisie daty. Merytorycznie nikt na oświadczenia nie spogląda. A moim zdaniem powinien, choć oczywiście pytanie: kto?

No właśnie, kto?

Jeśli zrobi to Ministerstwo Sprawiedliwości, to będzie krzyk o zamachu na niezawisłość i naruszeniu równowagi władz. Robić by to mogła – i chyba nawet powinna – Krajowa Rada Sądownictwa, aczkolwiek w nowym kształcie. Według projektu nowelizacji KRS ma zarządzać wymiarem sprawiedliwości i sprawować nad nim nadzór. Może więc powinna być jakaś komórka, która by sprawdzała oświadczenia. Już samo porównanie stanu majątkowego rok do roku pozwoliłoby wychwycić pewne wątpliwości, które można byłoby przynajmniej próbować rozwiać, choćby w poważnej rozmowie z sędzią. Okazuje się, że o ile w Polsce nikt oświadczeniom majątkowym sędziego Szmydta się nie przyglądał, o tyle za granicą – na co wiele wskazuje – ktoś przyjrzeć się zdążył.

Reklama

CAŁY TEKST W PAPIEROWYM WYDANIU DGP ORAZ W RAMACH SUBSKRYPCJI CYFROWEJ