Koronawirus spowodował, że gminy musiały zmienić podejście do żywienia dzieci. Raz, że trzeba było zadbać o uczniów z rodzin w trudnej sytuacji materialnej, dla których obiad w szkole był nieraz jedynym ciepłym posiłkiem w ciągu dnia; dwa – pomyśleć o dzieciach, które korzystały ze stołówek, bo ich rodzice nie mieli czasu na codzienne gotowanie. Z biegiem czasu okazało się, że nawet jeśli szkoła nie działa albo działa w ograniczonym zakresie, to stołówka powinna pracować i wydawać posiłki, choć na innych zasadach. Dla dzieci najmłodszych, które uczą się stacjonarnie – na miejscu, a dla tych, co mają lekcje zdalne w określonych godzinach, tak, by zapewnić dystans społeczny. Wiele stołówek wprowadziło też możliwość odbioru obiadów na wynos, a nawet z dowozem do domu. Nagle okazało się, że z niedrogich, szkolnych obiadów chętnie skorzystaliby też rodzice.
Te zmiany potwierdza wójt podwarszawskiego Izabelina. – Pandemia spowodowała konieczność wprowadzenia innowacji, specjalnego okienka na zewnątrz budynku szkoły do wydawania obiadów dla rodziców i uczniów. Okienko jest czynne w godzinach 14–18, zgodnie z prośbami mieszkańców – mówi Dorota Zmarzlak. W związku ze zwiększoną liczbą wydawanych obiadów oraz obsługą podopiecznych ośrodka pomocy społecznej gmina planuje zatrudnić od kwietnia kolejną kucharkę. By zaś wszystko było w porządku, radni mają zamiar podjąć uchwałę o powstaniu nowej jednostki pod nazwą „stołówka gminna”. Będzie ona świadczyła usługi zarówno dla uczniów, jak i dla ich wszystkich zainteresowanych. Chętnych będzie raczej sporo, bo Izabelin jako jeden z tych samorządów przyjrzał się dokładnie temu, co placówki oświatowe serwują dzieciom na talerzach, i jeszcze przed pandemią – w 2019 r. – zreformował cały system.

Gmina zajrzała w talerze

– Mieliśmy dwa przedszkola i jedną dużą szkołę podzieloną na dwa budynki, na tysiąc dzieci. W każdej była oddzielna kuchnia podlegająca dyrektorowi, jedna, dla klas IV–VIII, służyła tylko do odgrzewania posiłków. Żaden catering. Ale od rodziców słyszeliśmy, że w jednym przedszkolu dzieci bardzo chętnie jedzą obiady, a w drugim niekoniecznie, podobnie było w budynkach szkolnych. Zaczęliśmy więc się zastanawiać, co z tym zrobić. Najpierw dokupiliśmy sprzętu, a w dużej szkole zmodernizowaliśmy stołówkę, otwierając kuchnię na dzieci i pozbywając się tego fatalnego, anonimowego okienka do wydawania – opowiada Dorota Zmarzlak. Kolejnym ruchem był konkurs na gminnego intendenta. Gminie się poszczęściło, bo do pracy zgłosiła się osoba zaangażowana, z pasją do gotowania. – Choć nie ma wykształcenia kierunkowego, to zna się na wszystkim, co związane z żywieniem dzieci, ma wiedzę o kaloryczności, alergiach. Zatrudniliśmy ją w Centrum Usług Wspólnych i zaczęliśmy tworzyć jeden centralny magazyn, przygotowując się do łącznych zamówień dla wszystkich placówek edukacyjnych. W ten sposób zapewniliśmy im stałych, dobrych i lokalnych dostawców. Cały proces nadzoruje bezpośrednio mój zastępca Michał Postek, a wszystkimi pracami kieruje nasza intendentka – dodaje Dorota Zmarzlak.
Reklama
Potem zmienił się pracodawca kucharek. Przestały podlegać dyrektorowi szkoły czy przedszkola, a przeszły pod wójta. Bezpośredni nadzór sprawuje nad nimi centralna intendentka. – Wprowadziliśmy też system rotacyjny. Każda kucharka przez miesiąc pracowała w innej placówce, wymieniając się doświadczeniami z innymi. Potem wszędzie został wprowadzony taki sam jadłospis, te same przepisy i te same produkty. I dało to efekt, bo przed wybuchem epidemii i zamknięciem szkół na obiady zaczęli się zapisywać nawet uczniowie z najstarszych klas, którzy do tej pory stołówkę omijali z daleka – mówi wójt Izabelina. Nie ma wątpliwości, że stało się tak dlatego, że obiady są smaczne, kolorowe i dobrze podane. Je się bowiem oczami.

Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.