Z naszych informacji wynika, że wciąż nie jest przesądzone, czy i w jakim zakresie zasiłki opiekuńcze powinny być wypłacane w związku z COVID-19.
Wcześniej zasiłki wypłacane były od 12 marca do 26 lipca, a przysługiwały one rodzicom dzieci do 8. roku życia – zarówno w przypadku zamknięcia placówki opieki z powodu koronawirusa, jak i w sytuacji podjęcia przez rodzica indywidualnej decyzji o nieposłaniu dziecka do przedszkola.
Wtedy jednak sytuacja była związana z ogólnopolskim lockdownem, teraz obostrzenia są wprowadzane punktowo, poprzez ustanowienie żółtej lub czerwonej strefy. A to komplikuje sytuację.
Kierunkowe decyzje mają zostać podjęte w przyszłym tygodniu. Lokalni włodarze obawiają się, że rząd dąży do takiego ułożenia systemu, by ewentualne koszty związane z niefunkcjonowaniem szkół z powodu regionalnych lockdownów przerzucić na samorządy. – Władze lokalne nie mają pieniędzy na wypłaty takich zasiłków, dlatego może pojawić się presja na dyrektorów, by szkół nie zamykać, nawet jeśli będzie się wydawało to niezbędne – przyznaje jeden z samorządowców.
Reklama
Z kolei Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP ocenia, że rządowi trudno będzie wymigać się od konieczności wypłacania zasiłków rodzicom. – Decyzje dyrektora będzie musiał zaopiniować jeszcze inspektor sanitarny. Wydaje się, że to wystarczająca podkładka do tego, by zasiłki wypłacać – ocenia i przypomina, że minimalny okres kwarantanny to dwa tygodnie. – I na taki okres będzie zamknięta szkoła, jeśli już do tego dojdzie, a nie na kilka dni, jak sugeruje minister Piontkowski. Myślę, że jeśli będą regionalne lockdowny, to za nimi będzie szła decyzja o wypłacie zasiłków. Inaczej państwo narazi się na roszczenia – przekonuje Świętalski.
W Nowym Sączu, który znalazł się w czerwonej strefie, już w piątek rozpoczęły się konsultacje urzędu miasta z dyrektorami szkół: czy z powodów epidemicznych szkoły będą otwarte, czy nie. Na razie departament edukacji zbiera od dyrektorów opinie, jak oceniają sytuację w swoich placówkach.
– Nie wiemy, kto i na jakich zasadach wróci do nauki – mówi pracownik sekretariatu jednej ze szkół w Nowym Sączu. Pytają o zdanie m.in. radę rodziców. Jednym z dylematów są właśnie zasiłki. Ponieważ nie ma jednoznacznej odpowiedzi, jak to będzie wyglądać, szkoła rozważa, żeby może otworzyć podwoje dla najmłodszych i dla przedszkola. Tak, żeby rodzice mogli pójść do pracy. A w razie czego – dopóki nie poprawi się sytuacja epidemiologiczna – na edukacji zdalnej zostawić dzieci od IV klasy, czyli w takim wieku, na który już i tak zasiłek nie przysługiwał. Decyzja jeszcze nie zapadła.
Marek Pleśniar, dyrektor biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, przyznaje, że świadczenia dla rodziców są problemem – przede wszystkim dlatego, że nie ma rozwiązań prawnych, które mówiłyby o tym, czy po zamknięciu szkoły rodzicom przysługuje wsparcie ze strony ZUS.
Do tej pory regulowały to rozwiązania z tarczy, teraz jeszcze nie ma nowych przepisów. A rodzic nie będzie mógł otrzymać „zwykłego” chorobowego na dziecko, bo jeżeli dyrekcja zdecyduje o nauce zdalnej, nie będzie to przecież oznaczało, że uczniowie są chorzy. – To trzeba uregulować jak najszybciej, tak aby dyrektorzy wiedzieli, co mają mówić rodzicom – podkreśla Pleśniar.
Ministerstwo Zdrowia pytane o zasiłki przekierowuje nas do resortu rodziny. Tam słyszymy, że rozmowy na ten temat trwają, ale na szczegóły jeszcze za wcześnie (nie bez znaczenia jest to, że szefowa resortu Marelena Maląg jest na urlopie). MEN z kolei nie udzieliło żadnej odpowiedzi.
Zasiłki to niejedyny kłopot. Wiele wyzwań czeka też dyrektorów. Choćby takie: kto i na jakiej podstawie ma decydować o odesłaniu dziecka do domu ze szkoły, tej otwartej. Teoretycznie przesłanką do tego powinna być podwyższona temperatura, ale dopóki nie ma prawnej podkładki, może pojawić się problem z egzekwowaniem takich wytycznych. – Dlatego każda szkoła musi sobie sama takie procedury zapewnić. Choćby poprzez zarządzenie dyrektora, inaczej może być trudno – ocenia Pleśniar. I dodaje, że takie regulacje powinny dotyczyć wszystkich tych obszarów, na których może się pojawić konflikt – np. rodzic będzie uważał, że dziecko jest zdrowe, a pracownik szkoły będzie innego zdania. Już wiosną zdarzały się tego rodzaju problemy, zwłaszcza że pomiary temperatury nie muszą być wiarygodne, a nauczyciele nie są lekarzami. W jednym z przedszkoli rodzice zostali wezwani, bo dziecko dostało gorączki. Potem okazało się, że to efekt zgrzania się podczas zabawy. Ale rodzice musieli dostarczyć zaświadczenie od lekarza, że dziecko jest zdrowe.
Problemem może być także brak nauczycieli – wielu starszych pedagogów z obawy przed zakażeniem chce przejść na emeryturę. Wiceminister edukacji Marzena Machałek w jednym z wywiadów radiowych mówiła, że nauczyciel po 60. roku życia ma wybór – czy pracować, czy nie. Szef MEN Dariusz Piontkowski w wywiadzie dla DGP przyznawał, że uprawnienia emerytalne ma 100 tys. nauczycieli. Ich odejście spowodowałoby poważne konsekwencje, zwłaszcza że w niektórych miastach już brakuje nauczycieli.
Wiceprezydent Warszawy zwróciła się do rektorów szkół wyższych – żeby zachęcali absolwentów do podjęcia pracy w szkołach, nawet w niepełnym wymiarze, a miasto sfinansuje im kursy pedagogiczne.
– Rząd idzie w kierunku „drogie samorządy, róbta, co chceta”, ale jak coś pójdzie źle, to wy będziecie za to odpowiadać. Resort edukacji niestety umywa ręce, tymczasem wszelkie obostrzenia związane z działalnością szkół będą związane z kosztami – mówi Leszek Świętalski.
Wśród najbardziej kosztochłonnych będzie m.in. kwestia ewentualnego zastąpienia nauczycieli, zwłaszcza tych powyżej 50 lat, którzy są w grupie ryzyka. – Rząd jednak nie widzi możliwości dofinansowania tego typu rzeczy np. z funduszu COVID-19. Pojawia się też inne pytanie, co z kosztami badań przesiewowych – wskazuje Świętalski.
Jeden z ekspertów pracujących przy tworzeniu modeli epidemicznych podkreśla, że wyjaśnienie tych kwestii, a zwłaszcza rozwiązanie sprawy wypłaty zasiłków opiekuńczych jest bardzo istotne – nie tylko dla finansów rodziców. Jeszcze ważniejszym aspektem jest powstrzymanie rozprzestrzeniania się COVID-19. On także, podobnie jak samorządowcy, obawia się, iż jeśli decyzja o zamknięciu szkół nie będzie przekładała się na wypłaty świadczeń z rządowej kasy, pojawią się naciski na dyrektorów, żeby nie zamykali placówek. A to będzie oznaczało danie wirusowi wolnej drogi do dalszej „podróży” po kraju. ©℗
Problemem będzie brak pedagogów, starsi chcą odejść na emerytury