Wprowadzenie obowiązkowej etyki do szkół obrazuje ograniczone możliwości ministrów oświaty. Przecież idea, aby humanistyka zyskała wysoką rangę, jest jak najbardziej warta wsparcia. Jednak aby gruntownie przerobić nadmiernie szkolną, uwięzioną w systemie nauczania przedmiotowego humanistykę w źródło żywej refleksji, potrzeba wielorakich zmian, sięgających fundamentów sposobu działania kuratoriów, CKE, szkół i pedagogów. Ale to (hipotetyczne) działania obliczone na dekady – natomiast wprowadzenie nowego przedmiotu… No da się.
Nauczycieli doszkolić na kursach, program im dać wraz z podręcznikiem, przy okazji dać zarobić swoim (co elegancko nazywa się: „uaktywnić środowiska dotąd marginalizowane przez okrągłostołowy neomarksistowski mejnstrim”). I jakoś to pójdzie, zwłaszcza w statystykach i zestawieniach. Zmiana dla zmiany, dobrze wyglądająca na partyjnych naradach, podczas których minister edukacji Przemysław Czarnek podaje narrację, że do szkół wraca humanistyka i paradygmat moralny, ecie, pecie, krzyż na tapecie.
Polska byłaby szczęśliwym krajem, gdyby największym problemem oświaty był minister. Wtedy można by uspokajająco uznać, że edukacja działa dobrze, tylko ten szef resortu... Łatwo zdefiniowalibyśmy główne zagrożenie – nadmiar retoryki, czasem praktyki, bogoojczyźnianej. I widzielibyśmy łatwe rozwiązanie problemu: czekać, aż wybory parlamentarne zmienią układ sił, a i minister się zmieni. Rach, ciach oderżnąć macki nacjonalizmu pisowsko-katolickiego i szkoły zalśnią pełnym blaskiem. Żałuję, ale jest inaczej.

Treść całej opinii można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.

Reklama