Polacy byli tu drugą – po Żydach – grupą narodowościową poddawaną eksterminacji przez Niemców. Dyrektor zwykł mawiać, że „jedyna droga do wolności wiedzie przez krematorium”. W oficjalnej korespondencji KL Stutthof nazywano jednak pluszowo: Obóz Jeńców Cywilnych Stutthof, Obóz Jeńców Stutthof, Obóz Koncentracyjny Stutthof, Zbiorczy Obóz Jeńców Stutthof. Techniczna nazwa bez zbędnych emocji. Irmgard jest współodpowiedzialna za śmierć 11 tys. ludzi. Jej proces ma zostać wznowiony 19 października. Dziś żyje na wolności.
Erna Wallisch z domu Pfannstiel, zanim wstąpiła do SS, była służącą. Później stała się jedną z najbardziej sadystycznych strażniczek Majdanka. Po wojnie pomagała jej organizacja Stille Hilfe (Cicha Pomoc), która wspierała nazistów w ich ucieczce przed odpowiedzialnością. Z jej usług skorzystali m.in. Adolf Eichmann i Josef Mengele. Austria, w której po wojnie mieszkała Wallisch, robiła wszystko, by kobieta nigdy nie poniosła odpowiedzialności. A ona sama dożyła w spokoju starości i zmarła nieniepokojona przez nikogo w 2008 r. w wieku 86 lat.
Historie Irmgard i Erny nie są jedyne. I w zasadzie nie jest najważniejsze, czy starsze panie poszły za kraty, czy też nie. O wiele istotniejszy jest klimat. Atmosfera wyjaśniania. Tłumaczenia. Usprawiedliwiania. Irmgard jest za stara, by trafić do aresztu. Erna miała ciężkie dzieciństwo. Jej ojciec był urzędnikiem pocztowym. Miał kochankę. Biologiczna matka oszalała i w 1941 r. została poddana przymusowej eutanazji, a dzieci zostały wyrzucone z domu. Zawsze przy okazji rozliczeń z przeszłością pojawia się ten element psychologizowania. W zasadzie jakoś tam wszystko można uzasadnić. Odnaleźć symetrię.
Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.
Reklama