Pandemia, edukacja zdalna i niepewność, czy uda się nadrobić zaległości, z których gros powstało na własne życzenie. Poza próbami powrotu do normalności (wejścia na nowo w relacje), intensywną nauką w ostatnich miesiącach (nierzadko przy pomocy grupy korepetytorów) część tegorocznych maturzystów ma za sobą jeszcze wspomnienie sprzed trzech lat, kiedy w tłumie startowała do wymarzonego liceum. Gdy jednocześnie walczyli o nie absolwenci podstawówek i gimnazjów. A potem było jak w filmach Hitchcocka: po trzęsieniu ziemi napięcie tylko rosło. Dziś słychać głosy ekspertów, że to roczniki stracone dla nauki (obniżony poziom) i dla prawidłowych więzi społecznych (skutek izolacji, która wielu do gustu przypadła). Ale młodzi ludzie, którzy zgodzili się porozmawiać, protestują. Wyciągnęli z tych lat dokładnie tyle, ile się dało.

W każdych okolicznościach przyrody

Z Karoliną Daniluk rozmawiałam trzy lata temu. Kończyła właśnie gimnazjum, szła do liceum ze świadomością, że chętnych jest na pęczki. Mówiła: – W ostatnich tygodniach najbardziej pomogła mi świadomość, że nie jestem sama. Doszłam do wniosku, że nie ma co słuchać gadania o większej konkurencji, zamieszaniu. Padło na nasz rocznik i tyle.
Nie dostała się do wymarzonej szkoły, ale do LO im. Sobieskiego w Warszawie, które było jej drugim wyborem. – Niby mogłam się jeszcze odwoływać, ale od razu wpadłam na wspaniałych ludzi i uznałam, że chociażby ze względu na nich warto zostać – opowiada. Miała jeden semestr, by poznać ich w, nazwijmy to, typowy sposób, bo od połowy pierwszej klasy zaczęła się pandemia i nauka zdalna. Jak wpłynęła na jej relacje z ludźmi? – Wyłącznie pozytywnie – pada zaskakująca odpowiedź. – Dzięki temu, że nauczyciele potrzebowali chwili, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości, mieliśmy czas na rozmowy, wspólne oglądanie filmów. A to, że nie zawsze twarzą w twarz? Cóż, takie czasy.
Reklama
Dziś Karolina zżyła się ze znajomymi z klasy na tyle, że razem planują przyszłość. Studia, być może za granicą, wspólne mieszkanie. – Jeśli coś wywołuje we mnie stres, to obawa, że mogę tych ludzi stracić z pola widzenia – podkreśla. Opisuje, że nawet ostatnio zastanawiali się, co by było, gdyby nie kwarantanny i zdalne lekcje. – Doszliśmy do wniosku, że nasza przyjaźń najwyraźniej potrzebowała dokładnie takich warunków, by się zawiązać.

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP