Polacy i Polki, przynajmniej większość z nich, jak się zdaje, traktuje książki jako „produkty jak każde inne”. Tylko dla części z tych 43 proc. z nas, którzy magiczną bramę przekroczyli, książka to, jak się zdaje, coś co zasługuje na lepszą nazwę niż „produkt”.

Polski czytelnik sięga po reportaże i kryminały

Po zaprezentowaniu wstępnych danych, dotyczących tego, jak wygląda demografia czytelnicza (pisałam już o tym w innym miejscu – modelowa polska czytelniczka jest młodą, wykształconą kobietą z dużego miasta), autorzy raportu prezentują analizę wyborów czytelniczych Polek i Polaków – tę część „Stanu czytelnictwa książek w Polsce w 2023 roku” opracowała Zofia Zasacka. Czego się z niej dowiadujemy?

Reklama

W 2023 roku największą popularnością wśród czytelniczek i czytelników cieszyły się kryminały i thrillery oraz literatura sensacyjna – na tę kategorię wskazało 28 proc. respondentów. Mniej niż w rekordowym dla tego typu książek roku 2022, kiedy wskazało je aż 32 proc. ankietowanych. Skupmy się jednak na minionym roku – co jeszcze czytaliśmy? Literaturę obyczajową, erotyczną i romanse22 proc. wskazań. Powieści historyczne – 8 proc., fantastyka i science fiction – 12 proc., współczesna literatura piękna – 12 proc., klasyka – 9 proc. Cieszy popularność literatury non-fiction – podzielona została na dwie kategorie (bardziej biografie i bardziej reportaże, ujmując rzecz z grubsza) – łącznie czytanie takich książek zadeklarowało 29 proc. respondentów.

Co ponadto? Poradniki (16 proc.), książki naukowe (7 proc.), dla dzieci (3 proc.), religijne (6 proc.), młodzieżowe (razem z fantastyką dla młodzieży – 9 proc.). Albumy, atlasy, komiksy i szeroka kategoria „inne” znalazły się niemal na granicy błędu statystycznego.

Martwi Chilijczycy a jednolita cena książki

Co z tego wynika? Zanim przejdziemy do tego rozstrzygnięcia, warto zauważyć, że od kilku lat lektura raportów Biblioteki Narodowej odbywa się na tle sporu o jednolitą cenę książki. Wielu mniejszych wydawców i kameralnych księgarni jest zdania, że „rynek książki w Polsce jest zdemolowany”, co przekłada się na trudności finansowe w wydawaniu ambitniejszej literatury i upadek lokalnych sklepów z książkami. Zyskują na tym stanie rzeczy duży gracze – korporacje wydawnicze i sieci dystrybucji. Te ostatnie jednocześnie decydują o tym, na jakich zasadach poszczególne książki są promowane. Dla wysokonakładowych tytułów z dużymi budżetami reklamowymi to żaden problem, a mniejsi wydawcy godzą się na to, zaciskając zęby i tracąc finansowo. Stawką jest w końcu „być albo nie być” ich tytułów.

W takim Empiku jako towar o nazwie „książka” znajdziemy: prozę wysokich lotów Wydawnictwa ArtRage, zaangażowane społecznie eseje Krytyki Politycznej, ważne reportaże Wydawnictwa Czarne i… „50 twarzy Greya”, poradnik o tym, jak osiągnąć sukces finansowy bez wychodzenia z domu i książkę z 78 przepisami na dania z cebuli. Wszystko to książki, wszystkie Polacy kupują i czytają, choć w różnych proporcjach. Ale czy na pewno to ten sam produkt?

Wydawcy i księgarze podkreślają, że przez politykę promocyjną narzuconą przez największych graczy, okładkowa cena książki to smutny żart. Podobno krążą nawet anegdoty, że ktoś kiedyś kupił książkę w cenie okładkowej i do dzisiaj czuje się oszukany. Dlaczego? Mało kto płaci za jakiś tytuł kwotę wydrukowaną na okładce – już w dniu premiery bywa on nawet 30 proc. tańszy. Dystrybutorzy robią ogromne promocje, a mniejsi gracze oraz sami wydawcy mogą się tylko do tego dostosować albo zniknąć z rynku. O ile wielkim wydawnictwom, zarabiającym bardziej na ilości sprzedanych poradników niż na fakcie, że jakaś grupa osób kupi drogi, wartościowy tytuł, może być wszystko jedno, o tyle taki ArtRage, specjalizujący się w wydawaniu martwych Chilijczyków, zgrzyta zębami i straszy, że jeśli tak dalej będzie, to zbankrutuje i tyleśmy widzieli martwych Chilijczyków. Ustawa o jednolitej cenie książki, zabraniająca przez jakiś okres po premierze sprzedawania jej po innej cenie niż okładkowa, rozwiązałaby problem. Podobne rozwiązanie funkcjonuje m.in. w Niemczech, Norwegii, Włoszech, Hiszpanii, Francji czy Portugalii.

Kryminał, horror, bogoojczyźniana ramota, kryminał, kryminał

Póki co jednak lobby wielkich wydawnictw i dystrybutorów jest na tyle silne, że ustawy o jednolitej cenie książki nie widać na horyzoncie, w związku z czym ArtRage na wizji własnego bankructwa buduje całą swoją komunikację. Ja tymczasem zerknęłam, jacy autorzy i autorki znajdują się na liście wyborów czytelniczych Polek i Polaków w 2023 roku.

W 2019 roku autor niezbyt wysublimowanych, masowo pisanych kryminałów, Remigiusz Mróz, pokonał w bitwie o palmę pierwszeństwa naszego ulubionego klasyka Henryka Sienkiewicza i trzyma pierwszą pozycję do dzisiaj. Za nim, na drugim miejscu, mamy mistrza grozy Stephena Kinga. Nazwany przez Gombrowicza „pierwszorzędnym drugorzędnym pisarzem” autor Trylogii rozgościł się na trzeciej pozycji. Na czwartej jest autor kryminałów i thrillerów Harlan Coben, a na piątej pierwsza pisarka, również specjalizująca się w kryminałach, Katarzyna Bonda. Wśród pierwszych 27 pozycji próżno szukać noblisty Norwega Jona Fossego, który w minionym roku okazał się wydawniczym strzałem w dziesiątkę dla wzmiankowanego ArtRage’a.

Mówiąc wprost: kochamy kryminały, horrory, bogoojczyźnianą ramotę historyczną, kryminały i jeszcze raz kryminały. Na dalszych miejscach znajdziemy też trochę nieco ambitniejszych twórców – Olgę Tokarczuk, Jakuba Żulczyka, Bolesława Prusa czy Adama Mickiewicza, ale obok E. L. James (to ta od Greya) czy Katarzyny Grocholi. Zasadniczo jednak, pomijając lektury szkolne, książka to dla większości z nas produkt, rozrywka jak każda inna. Alternatywa dla Netflixa.

„50 twarzy Greya” vs. noblista – starcie nieostateczne

Wielbiciele wolnego rynku w jego najczystszej postaci mogliby pewnie w tym miejscu powiedzieć – no i dobrze. Niech Fosse zniknie z witryn księgarnianych, w ogóle, niech znikną witryny księgarniane. Niech zostaną tylko Empiki, a w nich „50 twarzy Greya” i te przepisy na dania z cebuli. WOLNY RYNEK TAK CHCE. A jak wiadomo, on nigdy się nie myli. Pominę teraz kwestię szczegółowych rozwiązań na tym rynku funkcjonujących, bo mimo dwóch lat, które przepracowałam w wydawnictwie, nie czuję się w niej szczególnie kompetentna. Pominę też kwestię samej słuszności przekonania o tym, że to, co chce rynek, jest tym, czego powinniśmy chcieć wszyscy – bo zdarłam sobie już gardło, argumentując przeciwko tej tezie i muszę trochę odpocząć. Skupię się na innym zagadnieniu.

Czy naprawdę raport Biblioteki Narodowej mówi o recepcji jednej tylko kategorii produktów, jaką są książki? Moim zdaniem – nie bardzo. Moim zdaniem – co najmniej o dwóch. Jedną z nich są te wszystkie poradniki, przepisy, bryki lektur itp. To produkty, jak najbardziej funkcjonalne. Nie wszystkie chlubne i warte rekomendacji, wszystkie – kupowane przez ludzi niekoniecznie będących „zawodowymi czytelnikami”. Do drugiej kategorii wpadają wyżej wzmiankowani martwi Chillijczycy, Jon Fosse, reportaże Czarnego czy eseje Krytyki Politycznej. Skierowane właśnie do „zawodowych czytelników” czy może bardziej, sądząc ze statystyk – „zawodowych czytelniczek”. King i Sienkiewicz, Bonda i nawet Mróz – to taka kategoria pomiędzy. I „zawodowa czytelniczka” sięgnie dla odetchnięcia, i ktoś, kto ma zdecydowanie inne hobby, kupi sobie do pociągu.

O ile ta pierwsza kategoria książek-produktów poradzi sobie, albo i nie, ale możemy spokojnie dać to rozstrzygnąć kapitalizmowi, o tyle ta druga kategoria, cóż, może sobie nie poradzić. I byłaby wielka szkoda. Nie wiem, czy jednolita cena książki rozwiąże problem, ale wiem jedno – wydawanie pięknej, niepopularnej literatury jest dla narodu tym samym, co istnienie instytucjonalnych teatrów, muzeów, filharmonii i kin studyjnych – wartością samą w sobie. Narzekając na stan czytelnictwa w Polsce pamiętajmy, że aby ludzie czytali, nieodzowne są dwie rzeczy – edukacja, która wskaże im, że warto oraz… dostępność samych książek. W prawdziwych księgarniach, nie w sklepach z mydłem, powidłem i książkami. Zamiast E.L. James, a nie obok.