Problem zapewnienia opieki rodzicom na starość jest – jak twierdzi Bogusława Błachowicz, terapeutka z kilkudziesięcioletnim stażem pracy - wbrew pozorom - bardzo trudny i złożony. U dorosłych dzieci pojawiają się wątpliwości, co zrobić, kiedy rodzice się zestarzeją i będą chorować. Te wątpliwości – jej zdaniem - mają różne tła i przyczyny.

"Miałam pacjentki, które bardzo przeżywały niezdolność rodzica do samodzielnego życia, ale z drugiej strony nie wyobrażały sobie, żeby oddać staruszków komuś innemu pod opiekę. Są też takie osoby, które uważają, że starzejący się rodzic jest +przeszkodą+ i trzeba go gdzieś umieścić. Nie będę oceniać, bo różne okoliczności mają wpływ na taką postawę. Jednak pragnę podkreślić, że dobrze jest, kiedy zmiana miejsca zamieszkania odbywa się za zgodą seniora" – uważa. Wyjaśnia, że podczas zajęć z seniorami w wielu domach opieki okazuje się, że niektórzy znaleźli się w instytucji na skutek kłamstwa i manipulacji ze strony swoich dzieci. "Zostali przywiezieni podstępem. Czują się porzuceni, czekają i wierzą, że kiedyś ktoś ich stąd zabierze. Oni bardzo cierpią" – tłumaczy.

Zdaniem terapeutki niektórzy uważają, że nie mają żadnego długu wobec rodziców, bo to nie oni podjęli decyzję o przyjściu na świat, że nic nie muszą, a jedynie mogą. „Jeden z psychoterapeutów powiedział, że on swoich dzieci nie oddał do domu dziecka, kiedy były niegrzeczne, tylko je wychowywał i ma nadzieję, że one go też gdzieś nie oddadzą" – mówi.

Zdarza się, że senior jest bardzo poważnie chory i wydaje się, że najlepszą opiekę otrzyma w szpitalu. "Hospicjum może przyjść do domu chorego" – zauważa Błachowicz. Dodaje, że "trzeba pamiętać, że schorowany rodzic kiedyś dbał o dom, dopieszczał, więc dla niego ogromną traumą będzie znalezienie się wśród obcych ludzi i w obcym miejscu".

Reklama

Rolę w opiece nad seniorem nierzadko odgrywają pieniądze. "Dzieci trzymają staruszka w domu, bo za miejsce w ekskluzywnym domu opieki społecznej płaci się bardzo duże pieniądze" – mówi. Zgodnie z prawem, dziecko może zostać zobowiązane do opłacania pobytu rodzica w placówce opiekuńczej w przypadku, gdy dochody rodzica nie pozwalają na pokrycie kosztów w całości.

Seniorzy – jak uważa - mogą i powinni oczekiwać pomocy od swoich dzieci, pod warunkiem, że łączą ich prawidłowe więzi. Przyznaje, że są ludzie, którzy od siebie nic dzieciom nie dali, a żądają opieki. "Znam osobę, którą ojciec porzucił, jak była dziewczynką. Któregoś dnia do drzwi dorosłej już kobiety zapukał mężczyzna, powiedział, że jest jej ojcem i chciał, żeby przyjęła go do siebie. Zamknęła mu drzwi przed nosem. Czy postąpiła słusznie? Oczywiście, że tak. Zrobiła bardzo dobrze. Tu nie wykształciły się przecież żadne więzi".

Wiele lat temu – opowiada - poznała pacjentkę z niskim poziomem inteligencji, która na swojej drodze spotkała starszego od siebie mężczyznę. Oboje nadużywali alkoholu, a kobieta ciągle zachodziła w ciąże. Narodzone dzieci oddawała do domu dziecka lub sprzedawała je. Mężczyzna wmówił jej, że jak będą starzy, to te dzieci będą im pomagać. Kiedy zaproponowałam dziewczynie, żeby poszła do ginekologa, przestała do mnie przychodzić.

Są rodziny – i nie są to odosobnione przypadki - że dziecko ma trudność w niesieniu pomocy swojemu rodzicowi. "Dzieje się tak w przypadku rodziny dysfunkcyjnej, w której nie zostały wykształcone prawidłowe więzi. Z dysfunkcyjną rodziną mamy do czynienia nie tylko wtedy, kiedy rodzice są np. przemocowi lub nadużywają alkohol" – tłumaczy Błachowicz.

Nieprawidłowość w rodzinie może pojawić się z różnych przyczyn, np. z powodu rozwodu, śmierci małżonka czy któregoś z dzieci. "Drugie dziecko, które wychowuje się w takiej rodzinie, nie zostanie zaopiekowane tak, jak powinno" – tłumaczy.

"Miałam pacjentkę, która bardzo kochała swoją mamę i robiła wszystko, żeby ją ratować. Opieka nad seniorką w domu doprowadziła do tego, że cała rodzina była dysfunkcyjna, bo wszyscy skupiali się na chorej. Do zaburzeń w relacjach może doprowadzić też zachowanie seniorów. Bywa, że krzyczą, są niedobrzy, +rządzą się+. To oznacza, że rodzic nie potrafi wyjść ze swojej roli, dlatego najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest patrzenie na niego z pozycji osoby dorosłej, a nie dziecka" – radzi terapeutka.

Bywa, że dziecko odsuwa się od rodzica i nie chce go znać. "To, co dzieje się z dorosłymi dziećmi, jest wynikiem pewnego cierpienia, które było w rodzinie. Należy to zrozumieć i uszanować. Jednak nie do końca rodzice muszą być i są winni. Za nimi też mogą ciągnąć się doświadczenia, związane z życiem w rodzinie dysfunkcyjnej" – wyjaśnia.

W społeczeństwie trwa przekonanie, że rodzice powinni dobrze wychować dziecko. Matka i ojciec – jak mówi - dostają sygnał, że muszą być rygorystyczni, a dobrze wychowane dziecko to dziecko posłuszne. "Takie podejście może prowadzić do różnych nieprawidłowości ze względu na zbyt wysokie oczekiwania, nie tylko pod adresem dziecka, ale też swoim, jako rodzica. Ogromna presja powoduje wzajemne pretensje i żale. Nie da się być super matką czy ojcem, bo każdy ma swoje zmartwienia i problemy" – mówi i dodaje: "Stąd bardzo często dzieje się tak, że matka dla swojej córki była paskudna, natomiast wnuki uwielbia".

"Dlatego też wielu pacjentów mówi o swojej babci jako tej jedynej, która potrafiła kochać, nic w zamian nie chciała i niczego nie oczekiwała. Bardzo często takie osoby żałobę po babci przeżywają przez wiele lat. Dlaczego tak się dzieje? Babcia wnuków nie musi wychowywać, musi je tylko kochać" – wyjaśnia.

W wielu domach – zdaniem psychoterapeutki - nie uczy się szacunku, empatii czy bezinteresownej miłości. To powoduje, że dziecko nie zawsze rozumie, że wobec najbliższych ma określone powinności. Dorosłe już dzieci opiekę nad rodzicem traktują jako poświęcenie, z kolei staruszkowie czują, że są ciężarem. To może przerodzić się w poczucie krzywdy, wzajemne żale i pretensje.

Budowanie prawidłowych więzi – zdaniem psychoterapeutki – należy zacząć od uczenia się rozumienia swoich i dziecka emocji. „Ostatnio na portalu społecznościowym widziałam obrazek przedstawiający reakcję dwóch mężczyzn. Ojciec i dziadek byli pochyleni nad leżącą na podłodze w galerii dziewczynką, która krzyczała, płakała i kopała nóżkami. Oni cierpliwie stali i czekali aż ona się wyzłości, oni dali jej prawo do wyrzucenia tej emocji. Tymczasem z przeszłości nadal ciągnie się złe przekonanie, że jak dziewczynka się złości, to jest brzydka, a chłopiec nie powinien płakać, bo to wstyd”.

Podczas terapii uzależnionych od alkoholu działa grupa pn. Uczucia, której – jak mówi Błachowicz – "pacjenci nie lubią". Dlaczego? Bo na tych spotkaniach uczeni są mówienia o swoich emocjach, a jest to dla nich bardzo trudne. "Jako dziecko patrzyli na pijących rodziców i nie mogli nic z tym zrobić. No bo jak dziecko może wyzywać na ojca czy na matkę, że piją? Zakłada więc na siebie pancerz i niesie go przez całe życie, ale ten pancerz zaczyna go uwierać. Choć jest wykształconym człowiekiem, mówi kilkoma językami i piastuje wysokie stanowisko, to cały czas czuje, że jest do niczego. W końcu sam może sięgnąć po używki, bo na początku one dają mu poczucie spokoju. Powodem jego cierpienia jest brak rozumienia siebie i swoich uczuć".

Błachowicz twierdzi, że bardzo często powodem dysfunkcji w rodzinie jest brak akceptacji samego siebie. "Z mojej praktyki wiem, że ludzie nie mogą się pogodzić z tym, jakimi są. Mają wyobrażenie o sobie i o tym, jaki powinien być partner, nie potrafią żyć z takim człowiekiem, jakim jest naprawdę, czyli z jego wadami i niedoskonałościami. Najczęściej zauroczenie i klapki z oczu spadają po narodzeniu się dziecka. W natłoku obowiązków zapominają rozmawiać ze sobą i zamiatają problemy pod dywan. Pojawia się zniechęcenie do wspólnych rozmów. Niemówienie o tym, co się dzieje, powoduje, że zaczynają się od siebie oddalać i rozpoczyna się proces budowania rodziny dysfunkcyjnej" – tłumaczy.

Wyrażania emocji - zdaniem psychoterapeutki - należy uczyć dzieci już w przedszkolu. "Dobrze byłoby, żeby takie programy były ciekawie ukształtowane dla dzieci i młodzieży" - powiedziała.

Jak twierdzi, proces jest bardzo długi, "ale gdyby dziecko od przedszkola uczono wyrażania emocji, to bez żadnego zastanowienia zajęłoby się swoim starym rodzicem" – uważa. Jaki może być efekt takiej nauki? "Pamiętam przypadek mężczyzny, który chodził w odwiedziny do żony chorej na alzheimera. Jemu nie przeszkadzało to, że ona nie wie, kim jest odwiedzający ją mężczyzna. Jemu wystarczyła świadomość, kim ta kobieta była dla niego" – podsumowuje rozmowę Bogusława Błachowicz

Jak wyjaśniła w rozmowie z PAP rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Kaliszu sędzia Edyta Janiszewska art. 87 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego zobowiązuje rodziców i dzieci do wzajemnego szacunku i wspierania się. „Ustawa zobowiązuje rodziców i dzieci do wzajemnej pomocy, ale nie daje prawnych podstaw do przymuszenia dziecka do sprawowania opieki nad rodzicem i nie nakłada żadnych sankcji w razie uchylania się przez dziecko od tego obowiązku. Obowiązek opieki na schorowanym rodzicem ma bardziej wymiar moralny, niż prawny" – wyjaśniła. Z kolei zgodnie z art. 210 kk - jeżeli dziecko porzuci rodzica jako osobę nieporadną, pozostawiając ją bez opieki i środków do życia, może ponieść odpowiedzialność karną za przestępstwo. "Na podstawie art. 128, 129 i 133 § 2 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego rodzic może dochodzić od swojego dziecka alimentów" – dodała.(PAP)

Autorka: Ewa Bąkowska