Niemniej już wtedy (tak jak obecnie) ceny detaliczne w Polsce należały o najniższych w Europie. Dzisiaj o miano najtańszego kraju dla kierowców ścigamy się z Bułgarią i Rumunią, zaś w innych krajach – nawet porównywalnych poziomem dochodu z Polską, jak Czechy, Słowacja, Słowenia czy kraje bałtyckie – cena ta jest o kilkadziesiąt grosy wyższa. Nie mówię nawet o krajach zachodnich, gdzie poziom 7 lub nawet 8 zł jest raczej standardem, zaś rekordzista – Holandia – zbliża się do 10 zł.

Istotną różnicą w stosunku do podobnych cen dekadę temu jest istotnie zwiększona siła nabywcza Polaków – w porównaniu do 2010 r., za średnią pensję w Polsce można kupić ok. 66% więcej benzyny i ok. 60% ON. W tym samym okresie, Niemiec za swoją średnią pensję może kupić ok. 28% więcej benzyny i 23% ON. Słowak z kolei 38% więcej benzyny oraz 44% ON. Tak więc przy podobnych cenach jesteśmy jednak zamożniejsi, niż dekadę temu.

Poza tym trzeba pamiętać, że tak naprawdę zarówno rząd danego kraju, jak i producent paliw nie mają zbyt wielkiego pola manewru ceną. Zależy ona głównie od ceny surowca – tymczasem w marcu 2020 roku ropa Brent kosztowała nieco ponad 36 dolarów za baryłkę, a amerykańska ropa WTI kosztowała 32,20 dolarów za baryłkę. Obecnie ropa Brent kosztuje 84,25 dolarów za baryłkę, a amerykańska ropa WTI kosztuje dziś 81,44 dolarów za baryłkę. Drugim czynnikiem jest kurs walutowy: silny dola,r w którym rozlicza się ropę, nie pomaga polskim konsumentom. Resztę stanowią podatki - a tu też minimalne stawki akcyzy ustala UE, zaś polskie stawki akcyzy już są na dopuszczalnym przez Unię poziomie. Warto też odczarować mityczną marżę producentów; już w tej chwili marże rafineryjne są na poziomie nie zawsze gwarantującym opłacalność rafinerii, zaś marża detaliczna, także dosyć niska, na mocno wrażliwym cenowo polskim rynku w sytuacji drogiego surowca raczej spada (żeby utrzymać popyt na paliwa). Taka sytuacja miała już miejsce w szczycie pandemii wiosną 2020, kiedy producenci, jak np. Orlen, świadomie informowali o maksymalnych obniżkach marż, aby skłonić klientów do zakupów paliwa także w sytuacji zmniejszonej mobilności.

Oczywiście, strategicznie ropa naftowa jest – z powodu transformacji energetycznej – towarem „schodzącym”, natomiast jej obecny cenowy rajd bierze się z kilku przyczyn. Z popandemicznego odbicia gospodarki światowej, polityki OPEC, oraz kryzysu gazowego – w przypadku niedoborów gazu jest on zastępowany ropą, a wzrost jego ceny ciągnie w górę wszystkie surowce energetyczne. To jednak znaczy, że wzrost cen nie będzie trwały i po zimie możemy się spodziewać stabilizacji tego rynku.

Reklama

Autor: dr Dawid Piekarz, wiceprezes Instytutu Staszica