Pedagodzy uciekają z zawodu. Problem dotyczy wszystkich rodzajów placówek: podstawówek, liceów, szkół branżowych i techników.
Jak wynika z sondy DGP, w ośmiu województwach (łódzkim, mazowieckim, małopolskim, zachodniopomorskim, lubelskim, opolskim, wielkopolskim i świętokrzyskim) brakuje ponad 7 tys. nauczycieli. Najwięcej na Mazowszu: niemal 3 tys. pedagogów, z czego 1,3 tys. w samej stolicy. W Małopolsce dyrektorzy przedstawili oferty pracy dla prawie 1,3 tys. nauczycieli, w łódzkim dla ponad pół tysiąca, a w lubelskim dla ponad 400.

Problem narasta

Braki kadrowe w szkołach były już widoczne w zeszłym roku szkolnym. Jak pisaliśmy w marcu w DGP, po wydłużeniu podstawówki do ośmiu klas wiele placówek borykało się ze skompletowaniem kadry. Dyrektorzy chwytali się różnych sposobów, by rozwiązać problem. Nauka języków w kilkudziesięcioosobowych grupach, okienka w lekcjach czy też nowy nauczyciel co miesiąc – tak wyglądała rzeczywistość w wielu placówkach. Mimo tego po kilku miesiącach od rozpoczęcia nowego roku szkolnego problem nadal nie został rozwiązany. Teraz jest jeszcze gorzej: do grupy podstawówek dołączyły szkoły wyższego szczebla.
Jednym z powodów jest podwójny rocznik. Jolanta Basaj, dyrektorka technikum TEB w Radomiu, jeszcze w maju zakładała, że będzie miała 100 pierwszoklasistów. To i tak o 30 więcej niż w poprzednich latach. Ale po zakończeniu pierwszego etapu rekrutacji w połowie lipca zdecydowała się na to, żeby otworzyć jeszcze kolejne klasy, co w sumie oznaczało przyjęcie kolejnych 50 uczniów. – Nie chciałam zostawiać uczniów na lodzie. Szczególnie że dla większości moja szkoła była placówką pierwszego wyboru. Uznałam, że warunki lokalowe pozwalają na utworzenie dodatkowych klas, dlatego się na to zdecydowałam. Nie przypuszczałam jednak, że przyjdzie mi się mierzyć z innym problemem. Chodzi o znalezienie nauczycieli – mówi Basaj. W tej chwili szuka ich kilku.
Reklama
Również w liceum im. K. Hoffmanowej w stolicy w ostatnim momencie, na prośbę samorządu, szkoła otworzyła jeszcze jeden oddział, co wymagało kadrowego wzmocnienia.

Przedmiotowcy w cenie

Zmiana podstawy programowej zmusiła szkoły do szukania nauczycieli, którzy do tej pory nie byli potrzebni. – Pierwszoklasiści po szkole podstawowej w technikach mają po dwie godziny biologii, chemii i geografii tygodniowo. To dwa razy więcej niż w poprzednich latach. W tym roku szukałam nie tylko pedagogów od przedmiotów zawodowych, ale też biologa, polonisty, matematyka czy anglisty – dodaje Jolanta Basaj.
Jak wynika z naszej sondy, głównie brakuje specjalistów od języków. Angliści niemal w każdym województwie są w pierwszej trójce najczęściej poszukiwanych nauczycieli. Na Mazowszu brakuje ich 200 z 2,7 tys. brakujących pedagogów, w Lubelskiem 47 z 424, a w Opolskiem 39 z 391. Chętnych nie ma, bo znajdują lepiej płatne oferty pracy, choćby w szkołach językowych.
To samo dotyczy nauczycieli zawodów – wolą iść do pracy w firmach, niż uczyć w szkołach. – Za miesiąc początek roku szkolnego, a nie mamy nikogo po kierunku technologia drewna czy energia odnawialna – mówi dyrektor szkoły zawodowej w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 15 w Łodzi. Powód? Mają duże lepsze oferty w zakładach meblarskich. – Pensja w szkole na poziomie około 2 tys. zł na rękę nie zachęca do zatrudniania się – mówi dyrektorka.
Brakuje również nauczycieli przedmiotów ścisłych. W warszawskim liceum im. K. Hoffmanowej dopiero po kilku miesiącach poszukiwań udało się znaleźć dwóch nauczycieli fizyki. Jeden z dotychczasowych przeszedł na emeryturę. Drugi wyjechał uczyć do… Szkocji. Zrobił kurs podyplomowy dający uprawnienia do nauki informatyki i najpierw pracował tam, korzystając z urlopu bezpłatnego. Ale ze względu na wyższe zarobki zostanie za granicą. – Trudno jest znaleźć kogoś, kto nie tylko jest dobrze wykształcony, ale ma jeszcze umiejętności dydaktyczne. Nie ma dużego wyboru – mówi Joanna Kiebłasa, dyrektor liceum im. K. Hoffmanowej. Opowiada, że kiedy była na spotkaniu dyrektorów warszawskich szkół, wszyscy mieli problemy z kadrami. 70 proc. szukało matematyków. Sytuacja dyrektorów liceów jest bardziej skomplikowana, bowiem zgodnie z przepisami tutaj uczyć może pedagog z tytułem magistra. W podstawówce wystarczy licencjat.

Nie ma czym zachęcić

Podwyżki nie złagodziły skali problemu. – Jedna z moich nauczycielek, która przyjechała z innej części Polski i musi sama się utrzymać, chciała zrezygnować właśnie z powodów finansowych. Nie stać jej z pensji na wynajęcie mieszkania i utrzymanie się – mówi dyrektorka jednego z warszawskich liceów.
Jak podkreśla Dorota Łoboda, przewodnicząca stołecznej Komisji Edukacji, wyzwaniem dla dyrektorów jest to, że sytuacja się ciągle zmienia. – Nauczyciele zmieniają szkoły nawet w ostatniej chwili – mówi radna. Joanna Kiełbasa mówi, że na początku lipca uważała, że ma komplet, kiedy w połowie miesiąca rezygnację złożyła jedna z anglistek. Udało się już znaleźć kogoś nowego, ale sytuacja ciągle się zmienia, bo dyrektorzy szkół podbierają sobie nauczycieli. W liceum im. K. Hoffmanowej ratują się tym, że zwiększono pensum części nauczycieli, którzy będą uczyć np. 23 godziny tygodniowo zamiast 18.
W poszukiwaniach nauczycieli pomagają wszyscy. Kuratoria oświaty na swoich stronach internetowych organizują giełdy pracy. Samorządowcy negocjują z przedsiębiorstwami, żeby kierowali do pracy w szkołach specjalistów mogących uczyć przedmiotów zawodowych. Władze stolicy dogadują się z Uniwersytetem Warszawskim. – Poza wywieszaniem na uczelni ogłoszeń o pracy są prowadzone rozmowy z rektorami, żeby pracownicy naukowi mogli część pensum realizować w szkołach – mówi Dorota Łoboda.
Jak tłumaczy jeden z urzędników kuratorium, przyczyna problemów tkwi w źle prowadzonej polityce oświatowej. Brak stabilizacji pracy pedagogów w związku z częstymi zmianami przepisów prawa oświatowego, wydłużenie do 16 lat ścieżki awansu zawodowego, niskie zarobki nauczycieli, zwłaszcza tych rozpoczynających pracę, skutkuje deficytem kadry pedagogicznej. Choć MEN obiecało podwyżki i zmniejszenie biurokracji, zdaniem dyrektorów na razie nie widać, żeby przełożyło się to na większe zainteresowanie pracą w szkole. Dlatego obawiają się, że poszukiwania pracowników będą trwały przez cały rok szkolny.
Chętnych do pracy w szkole nie ma, bo znajdują lepiej płatne oferty pracy

rozmowa

Zagłosowaliśmy nogami, odchodząc ze szkół

Nauczyciele lubią szkołę?
WIESŁAW WŁODARSKI, matematyk, były dyrektor Liceum im. Ruy-Barbosy w Warszawie, Nauczyciel Roku 2007: Uczniów zazwyczaj tak. Ale chyba czujemy się coraz bardziej zniechęceni. Zresztą nauczyciele sami dali temu wyraz, odchodząc ze szkół.
Pan został.
Jestem już na emeryturze, ale jeszcze na kilka godzin przychodzę do szkoły – robię to dla dzieciaków. Ale widzę, co się dzieje. Jest tak duży problem, że miałem propozycje z kilku szkół, żebym przyszedł do nich uczyć.
Co się stało, że są takie braki?
Niewątpliwie wszystko zaczęło się od reformy. Kiedy zlikwidowano gimnazja, część nauczycieli stanęła przed wyborem: iść uczyć młodsze dzieci, czy też może do szkół ponadpodstawowych. Każdy badał swoje możliwości. Ale część doszła do wniosku, że ani tu, ani tu nie chcą. I odeszli.
Mają gdzie?
Jak się okazuje, tak. Choćby niedawno rozmawiałem z koleżanką, nauczycielką roku w 2016 r., uczyła informatyki w szkole branżowej. Dostała ofertę z firmy przemysłowej i postanowiła spróbować sił. Jest wykończona nie tylko niskimi zarobkami, ale i atmosferą. Informatycy, matematycy, fizycy czy angliści – łatwo znajdują pracę. Jest zapotrzebowanie na myślących ludzi.
Będą podwyżki…
To nie o to chodzi. Nie mówię, że to niewielkie pieniądze, ale po tym ostatnim strajku bardzo siadły nastroje. Poczuliśmy się zniechęceni do pracy. Wielu nauczycieli wkłada dużo serca i energii poza tym, co jest obowiązkowe. Ale usłyszeliśmy wiele niemiłych rzeczy na swój temat. Przy niewielkich pieniądzach liczy się motywacja, a tę łatwo zabić. Przy strajku wszyscy wyłożyli karty na stół i to, co usłyszeliśmy od niektórych polityków odpowiedzialnych za to, jak ma wyglądać edukacja, pokazało, że nikomu z rządzących nie zależy na nauczycielach.
To co się powinno zmienić?
Osoby odpowiedzialne za oświatę powinny dostrzec nauczycieli i ich potrzeby. Niby są organizowane jakieś okrągłe stoły i debaty, ale wszyscy mamy już wrażenie, że to pozorne działania, które nie przełożą się na poprawę rzeczywistości. Bez tego sytuacja się nie zmieni. Szkoda, przede wszystkim dla dzieci.