Wśród funkcjonariuszy publicznych nie ma osób, którym można udowodnić wydanie błędnych decyzji. Do prokuratury wpływają pojedyncze zawiadomienia o rażącym naruszeniu prawa, ale aktów oskarżenia nie ma.
W styczniu minie dziewięć lat od uchwalenia ustawy z 20 stycznia 2011 r. o odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 1169). Jedynym jej skutkiem dla urzędników jest doprowadzenie do tego, że niektórzy z nich – przede wszystkim ci, którzy zajmują się wydawaniem decyzji administracyjnych – zdecydowali się wykupić specjalne ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej. W efekcie na wprowadzeniu tego prawa zyskały wyłącznie firmy ubezpieczeniowe.

Ustawowy straszak

Ustawa zobowiązała szefów instytucji państwowych, które wypłaciły odszkodowania firmom lub osobom fizycznym za błędną decyzję urzędnika, do zawiadamiania o tym prokuratury. Lawina takich zgłoszeń się jednak nie posypała.
– W powszechnych jednostkach prokuratury w 2016 r. zarejestrowano dwie sprawy prowadzone na podstawie ustawy o odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa, a w 2018 r. cztery sprawy – potwierdza Ewa Bialik, rzecznik prasowy Prokuratury Krajowej.
Reklama
Wyjaśnia, że w 2016 r. zakończono trzy takie sprawy, a w 2018 r. – cztery. Prokuratura w tym okresie nie skierowała żadnego aktu oskarżenia na podstawie wyżej wymienionej ustawy.
Sprawdziliśmy też, czy w ostatnich latach doszło do prawomocnego wyroku skazującego urzędnika za rażące naruszenie prawa. Resort sprawiedliwości przyznał, że w bazie danych statystycznych pochodzących z Krajowego Rejestru Karnego nie odnotowano prawomocnych skazań na podstawie ustawy o odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa. Czyżby urzędnicy byli nieomylni?

Martwe przepisy

– To, że nie ma takich spraw w sądach i prokuraturach świadczy o tym, że ustawa o odpowiedzialności urzędniczej jest nieprecyzyjna – uważa Robert Barabasz, szef „Solidarności” łódzkiego urzędu wojewódzkiego.
Zachęca on jednak urzędników, którzy podejmują decyzje majątkowe wpływające na sytuacje prawne i majątkowe innych osób, aby się ubezpieczali, bo zawsze może dojść do pomyłki.
– Pamiętam, że gdy wprowadzono tę ustawę, wśród urzędników zapanowała psychoza, że za byle jakie przewinienie będą płacić z własnej kieszeni odszkodowanie wynoszące nawet 12 pensji. W praktyce okazało się, że są to martwe przepisy – mówi.
Eksperci zauważają, że choć podmiotowy zakres odpowiedzialności w omawianej ustawie jest określony bardzo szeroko, praktycznie nie ma przypadków pociągnięcia kogokolwiek do odpowiedzialności.
Według Bartosza Batora, adwokata i eksperta ds. administracji publicznej, przyczyną tego stanu rzeczy jest to, że do postawienia zarzutów urzędnikowi za rażące naruszenia prawa może dojść po spełnieniu łącznie kilku przesłanek (patrz infografika), a to nie zawsze da się stwierdzić.

Decyzje wieloosobowe

Zbyt mała liczba przypadków, w których urzędnicy dopuścili się rażącego naruszenia prawa, może wynikać również z trybu wydawania decyzji.
– Dochodzenie odpowiedzialności w administracji jest utrudnione, bo decyzje rzadko są podejmowane przez jednego urzędnika. Najczęściej pracuje nad nimi kilka osób, w tym radcowie prawni, a wtedy odpowiedzialność się rozmywa – tłumaczy prof. Bogumił Szmulik, radca prawny, ekspert ds. administracji publicznej.
Dodaje, że wykazanie rażącego niedbalstwa urzędnika nie jest łatwe. Według niego ustawa powinna mieć zastosowanie również do tzw. zwykłego niedbalstwa. Wtedy tego typu spraw byłoby znacznie więcej.

Przepisy do likwidacji

Prawnicy postulują, aby zlikwidować ustawę o odpowiedzialności funkcjonariuszy. – Od początku była ona źle napisana. Procedura jest bardzo zawiła i nikomu nie chce się uruchamiać całej tej machiny. A rola poszkodowanych w całym tym procesie jest znikoma – uważa prof. Stefan Płażek, adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Przekonuje, że prokuratura nie powinna zajmować się takimi sprawami. – Jeśli pojawia się szkoda na rzecz urzędu, to z automatu sprawa powinna być kierowana do sądu pracy o odszkodowanie od osób, które dopuściły się rażącego naruszenia prawa – uważa profesor Płażek.
Eksperci zwracają uwagę, że na podstawie kodeksu pracy pracownik za dopuszczenie się błędu odpowiada maksymalnie do trzech pensji. Limitu nie ma, gdy dopuścił się tego w sposób umyślny.
– Lepiej byłoby uchylić tę ustawę i stosować ogólne zasady kodeksu pracy i prawa cywilnego – uważa prof. Płażek.
Obecnie jednak nikt nie jest zainteresowany uchylaniem ani zmienianiem ustawy o odpowiedzialności urzędniczej. W przyszłym roku do konsultacji społecznych może trafić najwyżej nowelizacja ustawy o służbie cywilnej, ale zmiany będą dotyczyły przede wszystkim uproszczenia procesu naboru.