Jeśli przyjdzie państwu kiedyś wygłaszać pogadankę na temat spraw bieżących, a nie będziecie wiedzieli jak zacząć, to mam dla was radę – zacznijcie od zdania: „Żyjemy w czasach polaryzacji”. Słuchacze na pewno pokiwają głowami ze zrozumieniem i akceptacją. Bo świadomość polaryzacji jest bardziej niż powszechna. I pasuje do każdego kontekstu.
Polaryzacja oznacza podział na oddzielone, często nawet przeciwstawne, grupy. Najbardziej oczywistą jest polaryzacja polityczna. W Polsce ostatnich lat polega na tym, że jesteś za PiS albo lądujesz w obozie jego zaciekłych przeciwników. Na postawy wyważone (wszystkie odcienie symetryzmu) miejsca jest coraz mniej. W wielu państwach świata jest podobnie. Ale czy polaryzacja dotyczy wyłącznie polityki? Czy może mamy tu do czynienia ze zjawiskiem trafnie opisującym także to, co się dzieje we współczesnej ekonomii?
Pierwsza odpowiedź na pytania brzmiałaby pewnie „tak”. Weźmy rynek pracy. W 2003 r. Maarten Goos i Alan Manning (obaj z London School of Economics) opublikowali badanie „Praca parszywa kontra praca milutka. O polaryzacji rynku zatrudnienia na przykładzie brytyjskim”. W następnych latach ekonomiści ci (dołączyła Anna Salomons) poszerzyli pole badawcze o kolejne rejony świata: Stany Zjednoczone i Europę Zachodnią. Wszędzie dostrzegli podobny wzorzec: od lat 80. tworzenie nowych miejsc pracy przypada na dwa sektory.

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP