Monika Kostera profesor tytularny nauk ekonomicznych i humanistycznych, pracowała na uniwersytetach polskich, szwedzkich i brytyjskich jako profesor zarządzania. Autorka i redaktorka ponad czterdziestu książek naukowych i licznych artykułów. W 2020 r. ukazała się jej książka „After The Apocalypse: Finding Hope in Organizing”

Z Moniką Kosterą rozmawia Kacper Leśniewicz
Szaraki z Goldman Sachs skarżą się, że muszą harować po 95 godzin tygodniowo. Zaś sam bank w kryzysowym 2020 r. był do przodu o prawie 9,5 mld dol. Na pierwszy rzut oka widać, że coś tu nie gra. Ale co właściwie jest dzisiaj kluczowym problemem społeczno-gospodarczym?
Słabnąca pozycja pracownika. To proces zdeterminowany strukturalnie, a więc do czasu, gdy nie pojawią się głębokie zmiany systemowe, możliwość choćby korekty jest znikoma. Warto też pamiętać o tym, że na szaraków z Wall Street harują także pracownicy z globalnego Południa, często za cenę zdrowia i życia.
Reklama
Jest aż tak źle?
Tak, bo mamy do czynienia z rosnącą pozycją modelu własności, który nazywamy shareholder value.
Na czym on polega?
To jeden z najgroźniejszych patogenów naszych czasów. O zagrożeniu mówią wszyscy, prócz polskiego głównego nurtu nauk i mediów głównego nurtu. Ostrzegają przed nim wybitni teoretycy zarządzania, jak Henry Mintzberg czy Prem Sikka. W dużym uproszeniu shareholder value polega na oderwaniu własności od jądra działalności organizacji. I tak sektor finansowy, który sam nie wytwarza realnej wartości, został systemowo uczyniony głównym twórcą wartości gospodarczej.
Dlaczego to jest tak szkodliwe?
Dla akcjonariuszy, na ogół funduszy inwestycyjnych, najważniejsza jest wartość akcji. Pompuje się ceny papierów i pomnaża finansową wartość księgową, zaniedbując sferę realną: to, co firmy produkują, w jakich warunkach pracują ludzie, co się dzieje ze środowiskiem naturalnym. Profesor zarządzania i finansów Prem Sikka ostrzega, że to model szkodliwy dla długo-, a nawet średniookresowego dobrostanu przedsiębiorstw.
Czyli?
Akcjonariusze współczesnych korporacji stali się właścicielami kapitału „fikcyjnego”, który różni się od kapitału „rzeczywistego”. Posiadacze takiego „fikcyjnego kapitału” z powodu presji, jaką wywiera system, stale obracają akcjami oraz obligacjami w pogoni za szybkimi zyskami. Okres posiadania udziałów stale maleje, a akcjonariusze są coraz bardziej rozproszeni, co sprawia, że nie mogą kontrolować korporacji ani wywierać na nie nacisku. W takich warunkach nie sposób się wyłamać i zarządzać po ludzku, nawet jeśli jest się dobrym człowiekiem.

Treść całego wywiadu można przeczytać w piątkowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.