Klasyczny kryzys gospodarczy wiąże się z wysokim bezrobociem i długimi miesiącami szukania pracy, ale pewne wytchnienie daje w nim spadek cen detalicznych wywołany obniżonym popytem. Tym razem będzie odwrotnie. Nadchodzące spowolnienie gospodarcze zostało już ochrzczone całkiem celnie jako „kryzys kosztów życia”. Społeczeństwom Zachodu raczej nie grożą masowe zwolnienia, co jednak może być nie wystarczającym pocieszeniem w sytuacji spadającej stopy życiowej. Zamiast tułania się po pośredniakach przyjdzie się mierzyć z wysokimi rachunkami, za którymi nie nadążają płace. Zapewne przez Europę przejdzie też seria strajków i protestów społecznych. W stosunkowo najlepszej sytuacji będą państwa z powszechnymi układami zbiorowymi. Niestety, akurat tę kwestię w ostatnich trzech dekadach – delikatnie mówiąc – zaniedbaliśmy.

Miejsca pracy się trzymają

Poprzedni kryzys, który szczególnie zdemolował południe strefy euro, zgotował całej Europie bardzo wysoki wzrost bezrobocia, które w latach 2008–2012 wzrosło w UE z 8 proc. do 12 proc., czyli o połowę. (...) Tym razem na nic podobnego się nie zanosi.
(...) Firmy nie palą się do redukcji kadr, co nie oznacza, że nie zamierzają na pracownikach oszczędzać.
Reklama
Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej oraz w eDGP.