Opinię o „kiepskich pisarzach” itd. wyraził Yann LeCun, słynny francusko-amerykański specjalista od sztucznej inteligencji, uczenia maszynowego, robotyki mobilnej i neuronauki obliczeniowej, zdobywca nagrody Turinga, szef rozwoju AI w Meta (Facebooku). W wywiadzie dla Stevena Levy'ego z magazynu Wired podkreślił, że „chatboty potrafią stworzyć zgrabne teksty w bardzo dobrym stylu, ale to, co proponują, jest zwykle strasznie nudne i może być całkowicie fałszywe".

„Bardziej ludzkie, kreatywne, autentyczne opowiadanie historii, stanowiące istotę każdego znaczącego dzieła, nie musi się obawiać sztucznej inteligencji" – zapewnił Yann LeCun.

Wiem, każdy z Was, Drodzy i Przenikliwi Czytelnicy Forsal.pl, zastanawia się teraz, czy to, co sam robi, jest „kreatywne” (współtworzy lub chociaż projektuje przyszłość), albo też ociera się o „autentyczne opowiadanie historii”. Przyznam, że ja sam pisząc ten paraesej pragnę z całego serca - bo mam serce! - zawstydzić i pogrążyć Copilota, Gemini &Co. - które serca nie mają, mimo że coraz udatniej udają, że coś im tam w algorytmach bije.

Reklama

Klucz LeCuna do AI wydaje się banalnie prosty, ale tak naprawdę z punktu widzenia jednych otwiera szafę do Narnii, a z perspektywy innych – puszkę Pandory. Np. wielu mych znajomych naukowców na pytanie: „Ilu jest na polskich uczelniach i w instytutach badawczych leniwych profesorów” odpowiada: „Większość, wystarczy spojrzeć na dorobek”. Jeszcze bardziej krytyczne bywają opinie wobec polskich studentów – dla części mych znajomych profesorek i profesorów już sam fakt, że połowa młodzieży idzie na studia (co wcale nie oznacza, że studiuje) jest wielkim oszustwem.

Ile osób może być w świecie akademickim zastąpionych przez algorytmy?

Spójrzmy na tzw. gołe liczby: na wszystkich uczelniach w Polsce mamy ok. pół miliona studentów i 700 tys. studentek. Wiedzę czerpią od 48 tys. nauczycielek i 52 tys. nauczycieli akademickich, w tym 24 tys. doktorek i 23 tys. doktorów oraz 2,7 tys. profesorek i 7,5 tys. profesorów.

  • Chętnie zapytałbym studentki i studentów, kogo z ich nauczycieli, zwłaszcza profesorów, można by już dziś wyręczyć od zadań przy pomocy chatbota – bez szkody dla systemu edukacji, ani tym bardziej dokonań nauki polskiej.
  • Profesorów chciałbym z kolei zapytać o to, czy algorytmy, i to niekoniecznie w wersji 5.0, ani nawet 4.0, nie radziłyby sobie przypadkiem lepiej na egzaminach, testach i kolokwiach niż, dajmy na to, połowa studentek i studentów.

Proszę, sami się nad tym zastanówcie. To niebywale twórcze.

Co do dziennikarzy – to tu już dość brutalnie działa rynek. Wiele, jeśli nie większość prostych informacji i komunikatów piszą algorytmy. Notowania giełdowe i walutowe, opisy zdarzeń drogowych i warunków pogodowych, zestawienia notek z informacji policji i innych służb doprawdy nie wymagają talentu Gellhorn i Hemingwaya.

Więc tu się będzie pewnie poszerzać przestrzeń, nad którą wisi – niczym topór – pytanie: po co człowiek?

Human factor

Już wiemy, że odpowiedzi są i będą mocno nieoczywiste – bo właśnie taki, nieoczywisty, jest… człowiek. Weźmy banalną prognozę pogody. Każdy z nas może w dowolnej chwili sprawdzić w stu serwisach, gdzie będzie słońce, a gdzie deszcz. Odpowiedzi są precyzyjne, pięknie przedstawione graficznie, przystępnie podane. A jednak tradycyjne telewizyjne prognozy wygłaszane (bo tak to trzeba nazwać) przez kompletnie niebotowatego Tomasza Zubilewicza, równie ekspresyjnego Marka Horczyczaka, Marzenę Słupkowską czy (znowu) Jarosława Kreta cieszą się równą popularnością, jak w czasach Wicherka. Na pierwszy rzut oka jest to absurd, a jednak wszelkie podejmowane w świecie próby zastąpienia żywego człowieka grafikami i wykreowaną postacią mistera pogodynka lub miss pogodynki kończyły się dotąd fiaskiem. Czemu?

Równie dobrze można zapytać, dlaczego większość ludzi, starszych i całkiem młodych, mając do wyboru pracę w 100 procentach w domu lub w znacznej mierze w biurze – wybiera tę drugą opcję. Podobnie jest z konferencjami, kongresami, debatami. Coraz doskonalsze narzędzia komunikacji online, które tak bardzo pomogły nam w pandemii i stały się potem motorem cyfrowej transformacji wielu biznesów, wcale nie wypierają spotkań na żywo. Byłem w zeszłym roku na jakichś stu konferencjach, na połowie z nich coś prowadziłem – i wszędzie widziałem dzikie tłumy. A taki już „networking” (nazwę z pewnością wymyśliły niedouczone boty), czyli – nazwijmy to wprost -pogaduchy z żywą gestykulacją i przytulasami (prawda, że fajniej brzmi?), cieszył się i cieszy taką popularnością, że zapędzenie publiki na miejsca w aulach i salach wykładowych stanowi bodaj główne wyzwanie organizatorów wszelkich wydarzeń (wedle botów są to „eventy”).

Z zachowaniem wszelkich proporcji – jest z nami trochę tak, jak z kotkami i pieskami. Zdjęcia na FB, nawet najsłodsze, nie zaspokoją fundamentalnej ludzkiej potrzeby kociarza, ani psiarza. Literalnie żadnego. Wszędzie tam, gdzie niedoceniany przez piewców AI „human factor” odgrywa znaczącą rolę, sztuczna inteligencja jest, przynajmniej na razie, na straconej pozycji.

Którym pracownikom zagraża AI

Ona sama twierdzi w wywiadach – przywołując m.in. wielokrotnie cytowany raport z badania McKinsey Global Institute i równie głośną analizę Goldman Sachs – że przy użyciu już istniejących technologii można by zastąpić algorytmami i robotami jedną czwartą zadań wykonywanych przez ludzi. Światowe media, bynajmniej nie chatboty, które ewidentnie nie mają jeszcze dzikiej wyobraźni redaktorów tabloidów, zrobiły z tego efektowny przekaz, że (cytuję za „The Sun” i „Bildem”) „AI zlikwiduje 25 proc. miejsc pracy”. A to oczywista brednia, zresztą jak większość treści w brukowcach. Nie chodzi o zastąpienie 1:1 ludzkich stanowisk, tylko mniej lub bardziej radykalne ograniczenie czynności wykonywanych na poszczególnych stanowiskach. Prosty przykład: kiedy pojawiły się kalkulatory, to nie zastąpiły księgowych, tylko pomogły tym księgowym liczyć pewne rzeczy łatwiej i szybciej niż przy pomocy liczydła.

Oczywiście, postęp technologiczny, który nie zaczął się przecież wraz z ogłoszeniem ChatGPT 4.0, prowadzi do znikania niektórych zawodów i ról w firmach i instytucjach. Według brytyjskich i amerykańskich badań (przywoływanych m.in. w raporcie Goldman Sachs), 60 proc. pracowników pracuje dziś w zawodach, które w chwili wybuchu II wojny światowej – czyli 85 lat temu - nie istniały.

Media, w których pracuję od ponad trzech dekad, są tego doskonałym przykładem: za mojego zawodowego życia znikli gońce, zecerzy, metrampaże, znikły maszynistki, w wielu gazetach i portalach nie ma ludzkiej korekty (co, niestety, widać… - boty opanowały na razie gramatykę, składnię i ortografię na poziomie Zulu Guli; cóż, „język polski trudna język”) – i to dopiero początek. W bankach (Kto ostatnio był w banku? Ręka w górę!) rewolucja objęła fizyczne oddziały i personel tzw. okienek. Do dziś znikło m.in. 40 tys. kasjerek (bo to jest w 99 proc. zawód „kobiecy”). Pytanie, czy powinniśmy tego żałować. Z całym szacunkiem, panie te nie robiły niczego, czego nie byłyby w stanie zrobić nowoczesne bankomaty, ani tym bardziej niczego, czego nie moglibyśmy zrobić sami w dowolnej bankowej aplikacji.

Są ciekawsze zajęcia na świecie. To samo można powiedzieć o odtwórczej pracy części dziennikarzy informacyjnych, marketingowców od prostego contentu, wtórnych grafików, mało kreatywnych analityków danych, a także programistów tworzących powtarzalne kody . Słowo „powtarzalność” jest tutaj kluczem: tak, jak w hali fabrycznej można dziś zastąpić wszystkich spawaczy, zgrzewaczy, lakierników czy monterów wykonujących seryjnie identyczne czynności, tak w biurach znikają miejsca pracowników robiących latami od rana do popołudnia mniej więcej to samo. Roboty i chatboty są dla tych wszystkich ludzi morderczą konkurencją, bo mogą wykonać identyczne zadania o wiele precyzyjniej 24 godziny na dobę, bez urlopów, L4, śniadań, obiadów i spacerów na siku.

Wedle wspomnianych raportów, na tej samej zasadzie (wybawiania ludzi od zadań i czynności powtarzalnych) AI zastąpi pracowników kancelarii prawnych zajmujących się badaniami prawnymi i przeglądaniem dokumentów (już teraz jest to w dużych zespołach automatyzowane), lwią część magazynierów, a także radiologów i diagnostów medycznych analizujących i opisujących wyniki badań - AI rozpycha się w obszarze analizy obrazów medycznych, bo jest szybka i można jej błyskawicznie użyć np. do zorganizowania dowolnego konsylium lekarskiego czy zaprogramowania robota chirurgicznego.

Jeśli spytać Copilota, kogo szybko nie zastąpi, odpowiada skromnie, że wszelkie niepowtarzalne zadania i czynności są na razie poza jego zasięgiem. Gemini ma(ją) w tej sprawie tożsame poglądy:

„Nie umiem robić tego, co menedżerowie zmiany, bo wymaga to umiejętności związanych z wieloczynnikowym zarządzaniem złożonymi organizacjami i podejmowania decyzji nie zawsze opartych na policzalnych parametrach. Podobnie jest ze wszystkimi innymi rolami wymagającymi osądu, kreatywności i inteligencji emocjonalnej. W przypadku niebieskich kołnierzyków na razie nie mam szans w profesjach wymagających wysokiej sprawności fizycznej do wykonywania wielu zadań zależnych od warunków i okoliczności; tak jest np. w wielu zawodach budowlanych. Niemniej jednak, w wielu tych profesjach i rolach mogę się ludziom przydać, ułatwiając im wykonywanie pracy.”.

Podobny wywiad z Gemini musiała chyba przeprowadzić Michelle Donelan, brytyjska sekretarz (minister) ds. technologii, bo powiedziała niedawno "The Sun": „Chcemy mieć pewność, że sztuczna inteligencja uzupełnia i wspiera sposób, w jaki pracujemy w Wielkiej Brytanii, a nie zakłóca go. Ona ma czynić nasze miejsca pracy lepszymi, a nie je odbierać".

Dziennikarze tabloidu pytali ją o raport Goldman Sachs, z którego wynika, że AI istotnie wpłynie lub już wpływa na 46 proc. zadań w administracji i 44 proc. w zawodach prawniczych („można je zautomatyzować”), ale tylko na 6 proc. stanowisk w budownictwie i 4 proc. w konserwacji budynków i dzieł sztuki.

Carl Benedikt Frey, dyrektor ds. przyszłości pracy w Oxford Martin School na Uniwersytecie Oksfordzkim, skomentował dla BBC, że jedyne, czego jest pewien, to to, że „nie da się dowiedzieć, ile miejsc pracy zostanie zastąpionych przez generatywną sztuczną inteligencję". Dodał, że wiadomo dziś tylko, że np. ChatGPT pozwala większej liczbie osób o przeciętnych umiejętnościach pisarskich tworzyć przeciętne eseje i artykuły. To zaostrza konkurencję wśród przeciętniaków – i może prowadzić do obniżenia wynagrodzeń. Najsłabsi odpadną na starcie wyścigu, bo ChatGPT i Gemini mogą ich zastąpić już dziś. Ot tak.

Frey przywołuje historię Ubera, który oparł swój model biznesowy na technologii: GPS i systemie informatycznym z aplikacją. Tuż po jego pojawieniu się na ulicach miast ceny przewozów błyskawicznie spadły i już nigdy nie wróciły do poprzednich poziomów. Jest jedno „ale”. Kiedy okazało się, że usługi Ubera nie spełniają elementarnych wymogów jakości (w tym bezpieczeństwa) i uczciwego (sprawiedliwego) opodatkowania, rządy wprowadziły stosowne regulacje – co spowodowało wzrost kosztów, a za nimi – cen. Podobnie może przebiegać proces cywilizowania generatywnej AI; ona nie może nadal kraść cudzych danych, ani tak często się mylić.

Pojawia się pytanie, ile potencjalni nabywcy będą chcieli zapłacić za usługi przeciętniaków (wtedy mogą korzystać z pracy botów), a ile za usługi premium – czyli dzieła ludzi, którzy umieją stworzyć coś więcej, niż wtórny tekst, bądź obraz.

Jakie zawody są odporne na AI?

Sonali, technologiczna redaktorka serwisu InHunt World, stworzyła listę „12 profesji, w których sztuczna inteligencja jeszcze długo nie pokona człowieka”. Na czele znaleźli się nauczyciele, ponieważ „ponoszą kluczową odpowiedzialność za przekazywanie nam głównych wartości i podstawowych pojęć – również między wierszami tego, czego konkretnie nauczają”; ich praca wymaga „ogromnego zaangażowania społecznego i kształtuje wiele różnych aspektów tego, kim jesteśmy”.

Drugie miejsce wśród „niezastępowalnych przez AI” zajęli adwokaci i sędziowie, gdyż ich rolezawierają silny komponent negocjacji, strategii i analizy przypadku, gdzie wiele zależy od osobistego doświadczenia i wiedzy specjalisty oraz umiejętności poruszania się po złożonych systemach prawnych i argumentowania w konkretnych warunkach w sądzie”.

Kolejne miejsca zajęli:

dyrektorzy, kierownicy i dyrektorzy generalni – ponieważ „zarządzanie zespołami wewnątrz organizacji jest kwestią przywództwa i nie jest to zbiór zachowań, które można zapisać w kodzie i przetworzyć”.

politycy – ponieważ ich „główną umiejętnością jest wymyślanie kreatywnych rozwiązań na nieprzewidziane okoliczności” (przykładem jest pandemia); pytanie: czy oddasz głos na robota reprezentującego zdecydowaną większość ludzi i ludzkich potrzeb?

HR – owcy – ponieważ zarządzanie zasobami ludzkimi oznacza „wykonywanie wielu bardzo ważnych zadań wewnątrz organizacji; ich celem jest nie tylko rekrutacja odpowiednich ludzi, ale też utrzymanie efektywnych zespołów, ich motywowanie, rozbrajanie potencjalnych konfliktów, wczesne reagowanie na oznaki niezadowolenia”. Co więcej: „nie zawsze kandydat, który wygląda idealnie na papierze, okazuje się najlepszą opcją osobiście; liczba miękkich umiejętności ludzkich wymaganych do określenia tych czynników jest niezwykle trudna do zaprogramowania w maszynie”.

wokaliści, śpiewacy, muzycy - bo „odbiorcy potrzebują nie tylko kontaktu z dziełem, ale i bliskiej relacji z jego twórcą”; owszem, istnieją już zespoły muzyczne i orkiestry prowadzone przez roboty, ale… fani mają swoje emocje i swoje oczekiwania. To dlatego – mimo rozwoju technologii kina domowego - tak wielkim wzięciem cieszą się koncerty, widowiska, seanse oraz spotkania z artystami.

psychologowie i psychiatrzy – bo technologie rozpoznawania twarzy i gestów oraz komputerowe analizy wyników badań medycznych i opisów zachowań to tylko punkt wyjścia do postawienia diagnozy, a co dopiero – wdrożenia skutecznej terapii; „aby pomóc człowiekowi, musisz najpierw mieć ludzkie doświadczenie, więc bez względu na to, jak wyrafinowane mogą stać się systemy, powiedzmy za 50 lat, jest bardzo mało prawdopodobne, aby te zawody zostały zastąpione przez AI”.

księża, osoby duchowe – bo „duchowość jest skrajnie intymną ludzką relacją: wiara, empatia, współczucie i emocje nie są czymś, co kiedykolwiek złożymy na ręce nie-ludzkich postaci duchowych. Amen”.

chirurdzy – bo „wprawdzie mikrorobotyka zwiększa ich precyzję i niezawodność, ale bot nie jest w stanie przeprowadzić kompleksowej i skomplikowanej operacji wymagającej wielu krytycznych decyzji z kategorii życia i śmierci”.

profesjonalni sportowcy – z podobnych powodów, jak w przypadku muzyki; „fani potrzebują kontaktu z prawdziwymi idolami, z krwi i kości; profesjonalny sport polega na testowaniu ludzkich możliwości przy wsparciu technologii, a nie na odwrót”. Po co mielibyśmy oglądać roboty skaczące o tyczce lub grające w koszykówkę?

analitycy systemów komputerowych – bo to oni czuwają nad celem i sensem wykorzystywania nowoczesnych technologii, dla człowieka, nie przeciwko niemu oraz kreatywnie usprawniają system; jedną z fundamentalnych zasad sztucznej inteligencji jest to, że nigdy nie powinniśmy pozwalać maszynom programować siebie nawzajem.

twórcy, artyści, pisarze – to ludzka wena sprawia, że książka, sztuka teatralna, posąg, obraz, film stają się świeże, nieszablonowe, intrygujące, poruszające, magicznie piękne; „zwłaszcza pisanie jest pomysłową sztuką, umiejętność umieszczenia określonego wyboru słów we właściwej kolejności jest zdecydowanie trudnym przedsięwzięciem, więc nawet jeśli sztuczna inteligencja technicznie miałaby zdolność wchłaniania treści większości książek na świecie, prawdopodobnie w dowolnym języku i wymyśliłaby nieco osobisty styl komunikacji, magia i dreszczyk emocji związany z tworzeniem sztuki za pomocą słów jest czymś, co w nadchodzących latach pozostanie domeną ludzi”.

AI, nie tak szybko, czyli traktory zdobywają wiosnę latami

„Nie wiemy, jak technologia będzie ewoluować, ani jak firmy zintegrują ją ze swoim sposobem pracy, dlatego wszystkie kategoryczne prognozy dotyczące wpływu AI należy traktować z bardzo dużym przymrużeniem oka” – radził ostatnio w BBC News Torsten Bell, dyrektor generalny think tanku Resolution Foundation.

Jego zdaniem, powinniśmy „skupić się na potencjalnych korzyściach dla standardu życia wynikających z pracy o wyższej wydajności i tańszych w eksploatacji usług” oraz „rozmawiać o ryzyku, jakie ponoszą ci, którzy w porę nie sięgną po AI i nie dostosują swych firm, czy gospodarek do nieuchronnych zmian technologicznych".

Pisarz i publicysta Joakim Book w tekście „Sztuczna inteligencja, ciągniki i powolne rozpowszechnianie urządzeń oszczędzających pracę” przypomniał niedawno słowa noblisty Roberta Solowa wypowiedziane w 1987 r.: „Erę komputerów można dostrzec wszędzie, tylko nie w statystykach produktywności". Book zwraca uwagę, że w latach 80. i 90. świat był zafascynowany możliwościami technologii cyfrowych, komputery czyniły kosmiczne postępy (narosła nawet pierwsza bańka internetowa). Ale musiały minąć dziesięciolecia, by to się przełożyło na wyniki realnej gospodarki i naprawdę odmieniło nasze życie.

„Proces ten trwał znacznie dłużej, niż sugerowała większość technooptymistów. Podobnie będzie i teraz” – uważa Book wskazując wiele podobieństw miedzy ówczesnym klimatem a zeszłoroczną aurą roztoczoną wokół Chata GPT. Pisarze, muzycy, prawnicy, redaktorzy, lekarze, graficy i inni zaczęli się zastanawiać, czy grozi im utrata dochodów za sprawą upowszechnienia maszyn potrafiących „wykonać tę samą pracę za ułamek kosztów”.

To błąd myślowy, bo w przypadku osób twórczych, czyli „niekiepskich pisarzy, nieoszukujących studentów, nieleniwych profesorów i dziennikarzy niepowielających komunikatów prasowych”, nie jest to NIGDY „ta sama praca”. Co więcej, również koszty zastąpienia ludzi, nawet w standardowych i powtarzalnych czynnościach i zadaniach, wcale nie są nikłe. Potrzeba do tego nie tylko sprzętu i oprogramowania, ale i… ludzi, którzy wcielą w życie stosowne rozwiązania, a potem będą umieli z nich sprawnie korzystać.

Technoentuzjaści nie pytają „czy”, tylko – „kiedy”, sugerując – że TO następuje już, jeśli nie nastąpiło „wczoraj”. A tymczasem, w opinii Booka, wcale tak nie jest i wszystko wskazuje na to, że cała „rewolucja” przebiegnie podobnie, jak w erze… upowszechniania traktorów. Pierwszy pojawił się ponad sto lat temu, ale trzeba było dziesięcioleci, by maszyny całkowicie zastąpiły w pracach polowych konie. W wielu krajach stało się to dekady po II wojnie światowej. W niektórych ten proces wciąż zachodzi.

"Na przestrzeni dziejów traktor rzeczywiście miał ogromny wpływ na życie ludzi, ale podbił świat skomleniem, a nie hukiem" – komentował wnioski Booka „The Economist”.

Oczywiście, wiele wskazuje na to, że nowe technologie, na czele z AI, rozprzestrzeniają się szybciej niż w latach czterdziestych czy osiemdziesiątych XX w. Ale bardziej prawdopodobne niż masowe bezrobocie białych i niebieskich kołnierzyków jest to, że przez jakiś czas będziemy mieli symbiozę. I ewolucję, a nie rewolucję.

Jak mawia Mike Munger z Amerykańskiego Instytutu Badań Ekonomicznych, „ChatGPT to tylko lepszy kalkulator. I podobnie jak kalkulator zastąpi jedynie część ludzkiej pracy”. Równocześnie pojawi się całkiem inna. Przyjemniejsza, bardziej satysfakcjonująca.

Zadbają o to kreatywni LUDZIE.