W swoim ostatnim przemówieniu aż 20 minut Władimir Putin poświęcił na omówienie zmian konstytucyjnych, które mają utrzymać go przy władzy na nieokreślony czas. Jednak dwa razy więcej czasu prezydent Rosji przeznaczył na zaprezentowanie pomysłów mających na celu podniesienie wskaźnika urodzeń. To bardzo typowe dla narodowo-konserwatywnych rządów w Europie, a nawet tych liberalnych, które zajmują się politykami zwiększania płodności ze względu na zmniejszającą się liczbę ludności.

Być może jest coś na rzeczy. W niedawno opublikowanym dokumencie ekonomista Charles Jones z Uniwersytetu Stanford stworzył kilka modeli, które miały pokazać, że tzw. polityki pronatalistyczne mogą być „o wiele ważniejsze niż wcześniej sądziliśmy”. Dlaczego? Chodzi o odpowiedź na pytanie, czy narody oraz świat jako całość będą się charakteryzowały spadającą liczbą ludności i brakiem wzrostu gospodarczego, czy z rosnącą populacją i dynamicznym wzrostem PKB. Intuicyjne przekonanie, które legło u podstaw tych modeli, zakłada, że w gruncie rzeczy wzrost jest funkcją ludzi do tworzenia nowych pomysłów, i jeśli liczba ludności przestaje rosnąć lub spada, to zasoby wiedzy również przestają rosnąć.

„Planista społeczny – pisze Jones – chciałby, aby wskaźnik dzietności w danej gospodarce był wyższy”. Ale globalny trend idzie w zupełnie przeciwnym kierunku.
Historycznie rzecz biorąc, współczynniki dzietności (liczba urodzonych dzieci przypadających na jedną kobietę – przyp. red.) w krajach o wysokich dochodach spadały z 5, poprzez 4, 3, do 2 i dziś nawet mniej. Z punktu widzenia rodziny różnica pomiędzy dzietnością na poziomie powyżej 2 a poniżej 2 nie ma szczególnie dużego znaczenia, ale już dla makroekonomii problem ten nabiera kluczowej wagi. To różnica pomiędzy wykładniczym wzrostem zarówno populacji jak i standardów życia, a pustą planetą, gdzie zarówno dochody i jak populacja, zanikają.

Z danych ONZ wynika, że wskaźniki spadają ostro nawet w tych częściach świata, które jeszcze do niedawna wydawały się niezagrożone tym problemem. Przewiduje się, że na przykład w Azji współczynnik dzietności spadnie poniżej 2 w latach 2055-2060 (przyjmuje się, że współczynnik dzietności gwarantujący prostą zastępowalność pokoleń znajduje się na poziomie ok. 2,10-2,15). Wyższy poziom edukacji oraz większe zaangażowanie kobiet na rynku pracy oznacza mniejszą liczbę dzieci. Wydaje się, że w najbliższej przyszłości te czynniki nie ulegną zmianie.

Reklama

Oczywiście w Europie wskaźniki wzrostu populacji już teraz są negatywne. W bogatszych krajach spadek ten jest wciąż równoważony przez imigrację z krajów, gdzie rodzi się zbyt dużo dzieci w stosunku do możliwości gospodarczych danego państwa. To przykład Niemiec i Francji. Ale już w postkomunistycznych krajach Europy Wschodniej polityki pronatalistyczne są jedynym sposobem na spowolnienie zmniejszania się populacji, które wcześniej dodatkowo było wzmacniane przez dużą emigrację zarobkową na Zachód kontynentu. Poza tym postawa pronatalistyczna (promowanie rozrodczości) idzie w parze z postawą natywistyczną (promowanie lokalności oraz interesów autochtonów), zaś w wielu krajach Europy Wschodniej wyborcy, a także rządy, obawiają się zwiększyć poziom imigracji.

W każdym razie kontynuowanie wzrostu imigracji nie wydaje się tam rozwiązaniem długoterminowym. Jeśli globalna liczba ludności przestanie rosnąć, to zabraknie źródła siły roboczej oraz zasobów, dzięki którym pozyskiwano nowe pomysły i przedsiębiorców.

Z tego powodu węgierski rząd Viktora Orbana już od 1 lutego 2020 roku zacznie oferować rodzinom darmowy program zapłodnienia in vitro, zaś duże rodziny będą mogły liczyć na ulgi podatkowe i darowanie kredytów.

Z kolei Polska w ubiegłym roku rozszerzyła hojny program 500 Plus, który początkowo stanowił formę bezwarunkowego dochodu podstawowego dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci. Dziś z programu mogą korzystać rodziny już z jedynym dzieckiem. Program ten, wprowadzony w kwietniu 2016 roku, oferuje rodzinom wartość ok. 12 proc. średniej płacy brutto. Choć część osób krytykuje ten program za brak kryteriów dochodowych przyznawania świadczenia, to inni doceniają go i traktują jako formę wynagrodzenia za trud włożony w opiekę nad dziećmi.

Ostatnio także Litwa rozszerzyła programy socjalne skierowane do dzieci oraz podjęła decyzję o sfinansowaniu obiadów dla wszystkich przedszkolaków. Inne kraje postkomunistyczne, takie jak Słowacja i Bułgaria, również wdrożyły polityki promujące rozrodczość, choć już mniej rozbudowane i hojne niż w przypadku Polski lub Węgier.

Rosja Władimira Putina należy do światowych liderów polityki pronatalistycznej. Choć, w przeciwieństwie do byłych satelitów w Bloku Wschodnim, Rosja przyciąga relatywnie dużą liczbę imigrantów z krajów byłego ZSRR, to polityka otwartych drzwi jest niepopularna, zaś Putin dobrze o tym wie, gdyż mniej osób z obszaru postradzieckiego uczy się języka rosyjskiego lub marzy o przeprowadzce do Rosji.

Dlatego rosyjski rząd oferuje nowym matkom tzw. kapitał macierzyński. To ryczałtowa dotacja warta obecnie 7600 dol., którą można przeznaczyć na mieszkanie, edukację oraz inne wydatki. W dużym skrócie – polityka ta okazała się początkowo skuteczna. W latach 2013, 2014 i 2015 liczba urodzeń w Rosji przewyższyła liczbę zgonów. Ale wówczas spowolnienie gospodarcze odwróciło ten trend. W okresie styczeń – luty 2019, rosyjska populacja zmniejszyła się o 236 900 osób – to więcej, niż w cały, 2018 roku.

Putin jest gotowy do ostrej walki o przywrócenie wzrostu populacji. Począwszy od tego roku, rodziny o niskich dochodach otrzymują średnio 180 dol. na dziecko, dopóki nie osiągnie ono 3 lat. W tegorocznym przemówieniu do narodu, rosyjski prezydent zaproponował wypłatę połowy tego świadczenia do czasu, aż dziecko ukończy 7 lat. Putin nakazał też zwiększenie kapitału macierzyńskiego do poziomu ok. 10 tys. dol. na drugie dziecko. Dodatkowo rząd zaoferuje gorące posiłki dla wszystkich uczniów szkół podstawowych.

Problemem wszystkich polityk pronatalistycznych, które są podejmowane przez rządy państw Europy Wschodniej jest to, że tak naprawdę nie działają w zamierzony sposób. W publikacji z 2014 roku ekonomistka Elizabeth Brainerd z Uniwersytetu Brandeis stwierdza, że polityki pronatalistyczne w państwach postkomunistycznych Europy Wschodniej są „tylko umiarkowanie efektywne jeśli chodzi o zwalczanie skutków zmian społecznych, w tym możliwości podjęcia pracy przez kobiety oraz większych zachęt do podejmowania przez nie edukacji”.

I rzeczywiście, nowsze dane potwierdzają te wnioski. Choć polski program 500 Plus wydźwignął wiele rodzin z biedy, to już liczba urodzeń i współczynnik dzietności spadły w 2018 roku. Spadek liczby populacji, po zahamowaniu w 2017 roku, znów jest aktualny.

Tymczasem w Rosji odnotowano krótkotrwały boom demograficzny na obszarach, gdzie możliwości ekonomiczne są najmniejsze. Tam kapitał macierzyński był największy. Niektóre z tych obszarów są zlokalizowane na Północnym Kaukazie, czyli w regionie z dużym udziałem ludności muzułmańskiej, w której współczynniki urodzeń zazwyczaj są wyższe.

Mieszkańcy większych miast w większym stopniu są wyczuleni na generalną sytuację gospodarczą oraz na wartości niematerialne, takie jak poziom wolności czy poczucie, że dzieci będą miały lepszą przyszłość. Jak dotąd, polityki pronatalistyczne Putina nie dają dużej nadziei na żadnym z tych frontów. Nawet jeśli byłoby inaczej, to nie ma żadnych gwarancji, że Rosja nie będzie podążała za trendem niskiej płodności w Europie Zachodniej.

I choć teoretycznie polityki pronatalistyczne wydają się pożądane ze względu na spowolnienie wzrostu liczby ludności na świecie, to w praktyce nie ma żadnych dowodów na to, że przynoszą one realne efekty.

Jak wskazuje kanadyjski badacz nauk politycznych Richard Togman w swojej najnowszej książce “Nationalizing Sex: Fertility, Fear and Power”: „Dotychczasowe próby zwiększenia płodności prowadziły przede wszystkim do zmiany czasu urodzenia, ale nie do ogólnego wzrostu liczby urodzeń. Tak groźne i totalitarne reżimy, jak nazistowskie Niemcy i komunistyczna Rumunia, poległy na polu zwiększania w długim terminie wskaźnika urodzeń. Podobnie było w przypadku wielu innych, bardziej umiarkowanych państw i polityk”.

W opinii Togmana problem z politykami pronatalistycznymi polega na tym, że opierają się one o manipulację wielkich narodowych statystyk, zamiast próbować wyjaśnić, dlaczego wskaźnik urodzeń jest niski w przypadku konkretnego państwa lub regionu. „Rządy prawie nigdy nie badają różnych grup demograficznych oraz tego, co mogłyby zrobić, aby przekonać ich do posiadania kolejnego dziecka”. Badacz pisze:

„Polityki pronatalistyczne mogą być prawdziwie skuteczne tylko dzięki szczegółowym badaniom lokalnego kontekstu oraz informacjom od osób, których te programy dotyczą. Z swej natury polityki pronatalistyczne opierają się na decyzjach milionów osób i tylko prawdziwie konsensualne wysiłki, aby zmienić praktyki reprodukcyjne, mogą zaowocować dużymi korzyściami dla jednostek, ich wspólnot oraz państw”.

Ze względu na tę potrzebę mądrego pomysłu oraz powszechnego zaangażowania społecznego, rządy nieliberalne, takie jak Viktora Orbana czy Władimira Putina, mają małe szanse na wypracowanie najlepszych rozwiązań. Ostatecznie oznacza to, że ludzkość może znaleźć inne metody zwiększania wiedzy i wzrostu gospodarczego, zanim pozna sekret pozwalający na zwiększenie płodności. Wspomniany już Charles Jones z Uniwersytetu Stanforda w swojej pracy wskazuje na kilka rozwiązań, takich jak większa automatyzacja czy po prostu odkrycie sposobu na długowieczność i nieśmiertelność.

>>> Czytaj też: Nasze dzieci mogą dożyć czasu, gdy będzie tylko 17 mln Polaków [WYWIAD]