W książce „Homo deus”, która ukazała się w Polsce w 2018 r., napisał pan, że w ciągu kilku ostatnich dekad jako ludzkość dokonaliśmy czegoś niezwykłego: poskromiliśmy wojny, epidemie i głód. Wprawdzie zjawiska te nie zniknęły całkowicie, ale – jak pan to ujął – stały się wyzwaniami, którymi możemy zarządzać i opanować. Czy pandemia koronawirusa i wojna w Ukrainie sprawiły, że zmienił pan zdanie?

Nie prognozowałem, że wojny oraz wirusy znikną na zawsze. Było dla mnie oczywiste, że państwa mogą dalej toczyć wojny, zaś patogeny wciąż będą ewoluować. Chodziło mi o to, że po raz pierwszy w historii mamy wiedzę oraz techniczne umiejętności, aby im zapobiegać. Kiedy w XVI w. wybuchła epidemia dżumy, ludzie byli bezradni. Nie mieli żadnych sposobów, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się zarazy, nie rozumieli, jak roznosi się choroba, nie wiedzieli, jak się leczyć. Sądzono, że epidemie to wina demonów, czarnej magii albo rozgniewanego Boga. Nie możemy przeciwdziałać ewolucji wirusów, ale umiemy już zahamować ich rozprzestrzenianie się.

Jednak tego nie zrobiliśmy.

Oblaliśmy test. Naukowcy dają narzędzia, lecz to politycy muszą odpowiednio je wykorzystać. A nie zrobili tego. Odnieśliśmy sukces naukowy, a jednocześnie ponieśliśmy porażkę polityczną. Podobnie jest w przypadku wojny. W ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci stworzyliśmy sieć międzynarodowych instytucji, norm i wartości, które były w stanie ograniczać wybuchy konfliktów zbrojnych. To dlatego minione półwiecze było najbardziej pokojową erą w historii ludzkości. Już na początku XXI w. więcej ludzi umierało z powodu samobójstw i wypadków drogowych niż na skutek przemocy.

Reklama

To co się stało?

W ostatnich pięciu czy sześciu latach ludzie zaczęli podkopywać instytucje i normy, które zapewniały pokój. Dotyczy to w szczególności państw, które były liderami porządku globalnego – Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Poprzedni prezydent USA Donald Trump obrał kurs izolacjonistyczny pod hasłem „America First”. Ważne stało się tylko to, co leży w interesie USA, reszta świata przestała się liczyć. Jaki wniosek mógł z tego wysnuć Putin? Że Ameryka nie stanie już w obronie Zachodu. W tym samym czasie Wielka Brytania rozpoczęła proces wychodzenia z Unii Europejskiej. Putin mógł to odczytać jako symptom stopniowego rozpadu Wspólnoty i kalkulować, że jeśli zaatakuje Ukrainę, to Europa nie pospieszy jej z pomocą. Mimo to wciąż mamy większe możliwości powstrzymania wojny niż w jakimkolwiek innym momencie historii. Oczywiście niektórzy dalej postrzegają ją jak potężną siłę natury, która niczym wulkan co jakiś czas eksploduje – i nie możemy nic na to poradzić. Ale tego rodzaju myślenie to na dobrą sprawę usprawiedliwianie Putina i polityków jego pokroju. Możemy mieć tylko nadzieję, że ludzkość wyciągnie lekcję z ostatnich kilku lat, aby podejmować lepsze decyzje.

Cały wywiad z przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.