Dzięki żmudnemu zestawieniu długiej listy przodków Chrystusa ewangeliście Mateuszowi udało się przekonać sobie współczesnych, że Jezus pochodził z dobrego domu. Podobna motywacja towarzyszyła Łukaszowi, który w najpełniejszy sposób odwołał się do politycznego klimatu swoich czasów. To z jego Ewangelii pochodzi fragment odczytywany na spotkaniach bożonarodzeniowych jak świat długi i szeroki: „w owych dniach stało się zaś tak, że ukazał się edykt Cezara Augusta, by przeprowadzić spis całego zamieszkałego świata. Po raz pierwszy przeprowadzono go, kiedy namiestnikiem Syrii był Kwiryniusz. Wyruszyli więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swojego miasta”.
Historia narodzin Chrystusa celowo została skomponowana w sposób, który znacząco różni się od antycznych opowieści o bogach, boginiach i wielkich bohaterach. Nie brakuje w niej wprawdzie nadprzyrodzonych zjawisk oraz postaci nie z tego świata, ale równolegle czytelnik otrzymuje informacje, które utrzymują narrację w tonie prasowego sprawozdania. W niczym nie przypomina ona mitów o urodzeniu z piany morskiej (Afrodyta), głowy Zeusa (Atena) czy jego uda (Dionizos). Ewangeliczna opowieść obnażyła naiwność pogańskich kultów, a dziesiątki mitów zdegradowała do roli opowiastek z dreszczykiem. Czy to jednak wystarczy, by uznać ją za relację w pełni historyczną?

August

Mało jest postaci, które doczekałyby się tak rozbieżnych ocen u potomnych jak wspomniany w Łukaszowej opowieści Oktawian August. Lata narodzin Chrystusa przypadły na ten okres jego rządów, w którym mógł już nieco odetchnąć i cieszyć się owocami krwawo zdobytej władzy. Najniebezpieczniejszych wrogów zgładził, mniej groźnym „wybaczył”, a wszystkich pozostałych zastraszył bądź przekupił. Pomny smutnego losu Juliusza Cezara nie zamierzał jednak ogłaszać światu, że oto udało mu się osiągnąć coś, o czym marzyło wielu jego poprzedników i konkurentów. Nie przyozdobił skroni królewską koroną, choć miał do tego wszelkie powody. Ogłosił… „odrodzenie republiki”.
Reklama
Augustowska republika w niczym jednak nie przypominała państwa rządzonego w sposób demokratyczny przez obywateli posiadających prawa wyborcze. Władca zachował dla siebie m.in. funkcje naczelnego wodza i trybuna ludowego oraz godność najwyższego kapłana. Jego zdanie było we wszystkich kwestiach rozstrzygające, chociaż w senacie sam siebie tytułował skromnie „pierwszym spośród równych”. Najwyższe stanowiska zakulisowo obsadził członkami swej rodziny i zausznikami. Tylko zaufani i najlojalniejsi współpracownicy Augusta mieli szansę objąć placówkę namiestnika gdzieś na prowincji, co wiązało się głównie z perspektywą błyskawicznego wzbogacenia. Wpływ ich na politykę był bowiem żaden. Rzym decydował o wszystkim. W myśl powiedzenia „Roma locuta, causa finita”.
Autor jest prawnikiem i historykiem sztuki, profesorem Uniwersytetu Szczecińskiego