Kurz po – jak orzekła Rada Konstytucyjna prawidłowym, ale według wielu Francuzów niedemokratycznym – przyjęciu ustawy o podniesieniu wieku emerytalnego nie chce opaść. Zdaje się, że dotarło to do części polityków ugrupowania prezydenckiego. W końcu Emmanuel Macron nie będzie już mógł się ubiegać o kolejną kadencję, a oni mają nadzieję pozostać na scenie. I wiedzą, że nie wystarczy do tego zaklinanie rzeczywistości za pomocą językowej ekwilibrystyki – ministrowie i sam prezydent uparcie mówią, że ustawę przegłosowano albo że przyjął ją parlament, choć zastosowana procedura z art. 49.3 konstytucji ucięła debatę, a głosowanie nad ustawą zmieniła w wotum nieufności dla gabinetu.

W szeregach partii La République en marche nieśmiało przebąkuje się o konieczności ponownego zbratania się z ludem. W maju niespodziewanie nowy pomysł na to, jak ugłaskać opinię publiczną (a może: jak nadać prawdziwą wagę głosowi ludu? – nie należy przecież zakładać, że każda propozycja polityka jest elementem cynicznej gry) zgłosiła przewodnicząca Zgromadzenia Narodowego Yaël Braun-Pivet. A gdyby tak wyznaczyć „dzień referendalny” i raz w roku głosować wszystkie ważne dla państwa i społeczeństwa sprawy? Na poziomie krajowym i lokalnym, jak to robią w Szwajcarii? Bo – jak mówiła na antenie radia Europe 1 – „widać, że narzędzie demokracji bezpośredniej, jakim jest referendum, nie działa. I że jest w tej sprawie praca do wykonania”.

Cały artykuł przeczytasz w wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej" na długi weekend i na eGDP.