Budynek przy ulicy Veluwelaan jest własnością Rosji od 1975 roku i oficjalnie mieściło się w nim biuro handlowe. Tradycyjnie był jednak uważany za miejsce, w którym prowadzona była działalność szpiegowska i z tego powodu nazywany był "siedliskiem szpiegów".

W pomieszczeniach znalezione zostały stosy dokumentów, maski gazowe, a także stary sprzęt do nagrywania

W lutym br. minister spraw zagranicznych Holandii Wopke Hoekstra nakazał zamknięcie przedstawicielstwa. Szef niderlandzkiego MSZ wprost mówił, że Rosja pod przykrywką próbowała instalować tajnych agentów w Holandii.

Reklama

Od tego czasu dom stał pusty, jednak w sobotę został opanowany przez dzikich lokatorów. "To najłatwiejszy budynek, do jakiego się włamałem" – powiedział "AD" jeden ze squattersów.

"Wygląda na to, że mieszkańcy w pośpiechu opuścili budynek. W jednym pokoju są jeszcze wózki z ubraniami pod sznurkiem do prania" – relacjonuje reporter. W pomieszczeniach znalezione zostały stosy dokumentów, maski gazowe, a także stary sprzęt do nagrywania. W jednym z nich wisi zdjęcie Jurija Andropowa, który przez krótki czas był przywódcą Związku Radzieckiego w 1983 roku.

Jedynymi drzwiami w "domu szpiegów", których dzicy lokatorzy nie byli w stanie otworzyć, jest ogromny sejf. "Klucz złamał się w zamku, więc nie wiemy, co jest za drzwiami" – mówi jeden z dzikich lokatorów.

W listopadzie ub. roku inna grupa squattersów zajęła budynek w Amsterdamie należący do rosyjskiego oligarchy Arkadija Wołoża, założyciela wyszukiwarki Yandex, rosyjskiego odpowiednika Google. W maju br. sąd apelacyjny w Amsterdamie odrzucił wniosek rodziny Wołoża, która domagała się zwrotu nieruchomości i orzekł, iż dzicy lokatorzyt mogą w nim pozostać.

Z Amsterdamu Andrzej Pawluszek