W sobotę doszło do nieco ponad 200 prób nielegalnego przekroczenia granicy polsko-białoruskiej, podała Straż Graniczna. To prawie trzy razy mniej niż jeszcze kilka tygodni temu. Ale funkcjonariusze informowali też o próbie siłowego sforsowania granicy przez grupę ok. 100 agresywnych migrantów. Wydaje się jednak, że koczujących po białoruskiej stronie będzie w najbliższych miesiącach mniej. Powód: Unia Europejska wymogła na państwach takich jak Irak czy Liban ograniczenia w lotach na Białoruś, a polska strona aktywnie negocjowała tę kwestię z Turcją. W czwartek odbył się lot z Mińska przez Irbil do Bagdadu, którym do ojczyzny wróciło ponad 400 osób, głównie irackich Kurdów. Wpływ na mniejszą liczbę migrantów może też mieć nadciągająca zima oraz relacje płynące z polsko-białoruskiego pogranicza. Pokazują one, że droga do Niemiec nie jest tak prosta jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nie oznacza to jednak, że ten problem zostanie szybko rozwiązany.
I to mimo że wysiłki, które w ostatnich tygodniach podjął rząd polski, by sprawę „umiędzynarodowić”, zaczynają przynosić owoce. W niedzielę premier Mateusz Morawiecki odwiedził szefów rządów republik nadbałtyckich. Rozmawiał m.in. z premier Estonii Kają Kallas. Estończycy już wcześniej zadeklarowali, że przyślą 100 żołnierzy do wsparcia Polaków na granicy. Sami zaczynają budowę płotu na swojej granicy z Rosją. Deklaracje wsparcia złożyli też Brytyjczycy. Ich minister obrony Ben Wallace odwiedził w piątek żołnierzy z batalionowej grupy bojowej NATO w Orzyszu, w skład której wchodzą również wojskowi z Wielkiej Brytanii.
W nocy z niedzieli na poniedziałek minął termin ultimatum, jaki na polecenie ministra spraw wewnętrznych Mariusza Kamińskiego wyznaczył szef Straży Granicznej w piśmie wysłanym w czwartek do białoruskich władz. Do tego czasu sytuacja na granicy miała się ustabilizować. W przeciwnym razie Warszawa zagroziła zamknięciem przejścia kolejowego w Kuźnicy.
Reklama