Świat postawiony na głowie: USA chcą pokoju, Europa nawołuje do wojny?
Światowa polityka zdaje się odwracać do góry nogami – tak przynajmniej twierdzi amerykański sekretarz stanu Marco Rubio. Podczas wystąpienia na kolacji Rady Powierniczej Centrum Sztuk Scenicznych im. Kennedy’ego w Waszyngtonie, stwierdził on, że Stany Zjednoczone stają się dziś głosem rozsądku i apelują o pokój, podczas gdy Europa – dotąd postrzegana jako bastion dyplomacji – coraz głośniej wzywa do kontynuacji wojny.
Rubio relacjonował niedawną rozmowę w Watykanie, gdzie jeden z kardynałów miał zauważyć, że „bardzo nietypowe jest to, iż to amerykański prezydent mówi dziś o pokoju, a Europejczycy naciskają na działania militarne”. To zaskakujące odwrócenie ról pokazuje, jak zmienia się układ sił w globalnej polityce.
Trump gra na czas: pokój zamiast broni
Tymczasem po wczorajszej dwugodzinnej rozmowie telefonicznej z Putinem prezydent USA Donald Trump coraz wyraźniej daje do zrozumienia, że nie widzi sensu dalszego zaangażowania Stanów Zjednoczonych w wojnę na Ukrainie. Mówi o priorytetach bezpieczeństwa narodowego, ale jednocześnie sugeruje, że środki przeznaczane na konflikt mogłyby zostać zainwestowane w rozwój gospodarki – jeśli tylko uda się porozumieć z Rosją.
Trump nie wyklucza zwiększenia dostaw broni do Ukrainy, ale jednocześnie nie chce zaostrzać sankcji wobec Moskwy. „To nie jest moja wojna” – miał powiedzieć, dając jasno do zrozumienia, że jego celem jest pokój, a nie eskalacja. Dodał też, że jeśli nie nastąpi postęp w rozmowach pokojowych, gotów jest przekazać inicjatywę Europie.
Zełenski „trudny w komunikacji” i czerwona linia USA
Trump nie szczędził również słów pod adresem prezydenta Ukrainy. Zełenskiego nazwał „niełatwym rozmówcą”, a przyszłość wsparcia dla Kijowa uzależnił od tego, czy Ukraina wykaże realne chęci zakończenia konfliktu. W ciągu dwóch do czterech tygodni – jak stwierdził – będzie można ocenić, czy Ukraina robi wystarczająco dużo w tej sprawie.
Amerykański prezydent mówi także o „czerwonej linii”, której przekroczenie może oznaczać całkowite wycofanie się USA z procesu negocjacyjnego. To wyraźny sygnał, że Waszyngton może przestać być głównym graczem w tej układance, jeśli nie dostrzeże szansy na realne postępy.
Wnioski? Gra o pokój dopiero się zaczyna
Zmiana retoryki USA może oznaczać początek nowego rozdania w geopolityce. Trump stawia na dyplomację, a Europa - wbrew swoim wcześniejszym deklaracjom - zdaje się nie być gotowa na kompromis. Zdaniem komentatorów obecnie formują się dwa bloki. Rosyjsko-amerykański - promujący zakończenie wojny za cenę terytorialnych i politycznych ustępstw Ukrainy, oraz ukraińsko-europejski - dążący do jej kontynuacji (przy tym koszt konfliktu w postaci strat ludzkich i materialnych ma ponieść Ukraina). Jednocześnie Europa „wszystkimi siłami próbuje przeciągnąć Trumpa na swoją stronę”. Dla Europejczyków Ukraina jest pełnoprawnym uczestnikiem konfliktu, a z Rosja należy rozmawiać z pozycji siły, co nie podoba się Trumpowi. Jego zdaniem z Rosją należy rozmawiać na równych warunkach – nie z pozycji siły, lecz z intencją znalezienia wspólnego rozwiązania.