Boris Johnson walczy z Europą od 30 lat. W konsekwencji może doprowadzić do rozpadu swojego kraju.
Wychodzimy 31 października, „no ifs, no buts” – żadnych „jeśli”, żadnych „ale”. Taką obietnicę złożył Boris Johnson mieszkańcom Zjednoczonego Królestwa w swoim pierwszym przemówieniu w charakterze szefa rządu, wygłoszonym w środę wieczorem przed charakterystycznymi, czarnymi drzwiami z numerem „10”. Na potwierdzenie swojej determinacji dokonał gruntownej rekonstrukcji rządu, oferując ministerialne teki czołowym zwolennikom rozwodu z Unią Europejską, takim jak Jacob Rees-Mogg, Dominic Raab czy Priti Patel.
Determinacja Johnsona jest tak duża, że pozycję specjalnego doradcy – czyli kogoś, kto jest zawsze w cieniu za premierem, z nieograniczonym dostępem do ucha szefa – uczynił arcybrexitera Dominica Cummingsa, który w 2016 r. stał na czele kampanii „Vote Leave”, przekonującej Brytyjczyków do zagłosowania za opuszczeniem UE. Johnson przygarnął go do siebie pomimo tego, że Cummings jest winny walkom związanym z finansowaniem „Vote Leave” i ciągnie się za nim smród, jeśli idzie o kontakty z Rosjanami w kontekście plebiscytu sprzed trzech lat. Co gorsza nowy doradca premiera kompletnie zignorował parlament, kiedy ten wezwał go na przesłuchanie w obydwu sprawach (konkretnie przez poselską komisję ds. manipulacji przy referendum brexitowym).
Boris Johnson wreszcie ma władzę – i ludzi – aby wdrożyć to, do czego pośrednio namawia Brytyjczyków od trzech dekad.

Włoskie kondomy

Reklama
„Jestem przeciw karze śmierci i przeciw Europie”, miał powiedzieć Johnson w 1994 r. podczas rozmowy z kolegą w redakcji dziennika „The Daily Telegraph”. Do wymiany doszło krótko po tym, jak obecny premier otrzymał w gazecie stanowisko głównego publicysty politycznego. Johnson pożalił się wtedy, że w wielu kwestiach, którymi żyje polityka, nie ma swojego zdania – jak więc miał piastować swoją nową funkcję? Kolega nie dowierzał, przekonując, że jakieś opinie BoJo (czasem jest tak przezywany) musi jednak mieć. Kiedy padło zdanie o karze śmierci i Europie, znajomy spokojnie odparł: „Jestem pewien, że coś z tego ukręcisz”.
Tak też się stało, chociaż wówczas Johnson nie potrzebował już praktyki w eurosceptycznym pisarstwie. Na funkcję głównego publicysty w Londynie został wszak przeniesiony prosto z Brukseli, gdzie praktycznie w pojedynkę stworzył gatunek krytycznego wobec Brukseli dziennikarstwa, niemającego nic wspólnego z rzeczywistością. „Kondomy za duże dla Włochów” – głosił tytuł jego artykułu z maja 1991 r. „Brukselscy biurokraci znów wykazali się swoim legendarnym przywiązaniem do szczegółów, odrzucając nowe rozmiary prezerwatyw” – a konkretnie te o mniejszej szerokości, dopuszczenia których rzekomo domagali się włoscy producenci.
W innym, okładkowym (sic!) artykule Johnson pisał, że siedziba Komisji Europejskiej – budynek zwany Berlaymont ma zostać zburzony, a na jego miejsce powstanie biurowiec o rekordowej wysokości.