Czerwony dywan w Pekinie jest ostatnio w ciągłym użyciu. W poniedziałek publiczne uściski z Xi Jinpingiem wymienił pierwszy ważny gość – Nguyen Phú Trong, przywódca Wietnamskiej Partii Komunistycznej, faktyczna postać nr 1 w kraju będącym dla Chin ważnym partnerem handlowym i politycznym pomimo trudnej przeszłości i wciąż aktualnych strategicznych różnic. We wtorek – Shehbaz Sharif, premier Pakistanu, czyli państwa stanowiącego ważną część Inicjatywy Pasa i Szlaku, goszczącego ponadto chińskie bazy wojskowe i flankującego Indie – regionalnego i globalnego rywala ChRL. Rozmawiano m.in. o chińskich inwestycjach w infrastrukturę transportową i energetyczną, umorzeniu pakistańskich długów, a także kooperacji w zakresie bezpieczeństwa. I wisienka na tym torcie: piątkowa wizyta w Pekinie kanclerza Niemiec Olafa Scholza, formalnie na zaproszenie jego odpowiednika, czyli premiera Li Keqianga, ale z przewidywanym spotkaniem także z samym Xi.
To pierwsze odwiedziny w Chinach przywódcy kraju należącego do grupy G7 nie tylko po XX zjeździe KPCh, na którym Xi potwierdził i umocnił swoje przywództwo, lecz od początku pandemii COVID-19 w 2019 r. Już z tego powodu wizyta ma ogromne znaczenie symboliczne, a fakt, że to akurat Niemcy dostąpili zaszczytu pierwszeństwa, jest bardzo wyraźnym sygnałem politycznych kalkulacji Pekinu.
Wizyta kanclerza będzie bez wątpienia uważnie i z niepokojem obserwowana w Waszyngtonie. Podobnie jak w Londynie, Tokio, Canberze oraz w wielu stolicach Unii Europejskiej, czyli wszędzie tam, gdzie Chiny są (nie bez racji) uważane za główne wyzwanie dla interesów szeroko pojmowanego Zachodu, czy – jak kto woli – w państwach globalnej koalicji liberalnych demokracji. Ale i w samej Republice Federalnej nie wszyscy cieszą się z podróży szefa rządu.

Deutscher Traum

Reklama
Chadecka opozycja oraz rządowi koalicjanci Scholza i jego SPD – liberałowie z FDP i Zieloni – mają wspólne obawy, acz różni ich otwartość w ich artykułowaniu. Sprowadzają się one do tego, że kierownictwo socjaldemokratów, jeszcze nie tak dawno mocno zaangażowane w promowanie „specjalnych stosunków” z rządzoną przez Władimira Putina Rosją, ostatnio co prawda zdaje się wycofywać z koncepcji eurazjatyckiego sojuszu z Moskwą, ale niepomne smutnych doświadczeń chce w zamian budować oś wiodącą do Pekinu. I to nie tylko w celu osiągania oczywistych korzyści handlowych, lecz również z cichym planem osłabiania strategicznych więzi transatlantyckich. Dla wielu Niemców samo w sobie nie byłoby to jeszcze tragedią, ba, to opcja bliska ich sercom i umysłom. Rzecz jednak w tym, że zanosi się na sporą nierównowagę w relacjach z chińskim partnerem, a przekonanie, że Scholz chce i potrafi jej przeciwdziałać, jest, najdelikatniej mówiąc, rzadkie.
Analogie do dawnych relacji z Rosją narzucają się same. Wraca wspomnienie Gerharda Schroedera, poprzedniego socjaldemokratycznego kanclerza, który wkrótce po zakończeniu pracy na tym stanowisku już jawnie przyjął rolę rosyjskiego lobbysty z sutą gażą. Humoru nie poprawiają coraz nowsze doniesienia o głębokiej infiltracji przez rosyjskie służby specjalne niemieckich struktur państwowych – w tym tych najbardziej newralgicznych – do której dopuściły pospołu poprzednie ekipy rządzące zapatrzone w doraźne korzyści z „niedrażnienia Kremla”. Przede wszystkim we znaki daje się chłód – skutek samobójczej polityki energetycznej z ostatnich lat. Niby cwanej, bo przecież w zamyśle Niemcy miały być hubem dystrybuującym rosyjski gaz w całej Europie, zarabiającym na tym złote góry, ale przede wszystkim politycznie kontrolującym inne kraje unijne. Prawie się udało. Gdyby tylko sponsorujący całą operację bandyta nie wywrócił stolika...
Wnioski co do Rosji chyba zostały w Berlinie wyciągnięte (musiało boleć). Nieśmiało, ale jednak ruszyły dostawy broni dla Ukrainy. Jako gospodarze spotkania mającego przesądzić o politycznej przyszłości zachodnich Bałkanów niemieccy dyplomaci właśnie wprost powiedzieli Serbii – próbującej niczym przysłowiowe pokorne cielę ssać dwie matki – że pora wybierać. Albo postęp na drodze integracji z UE, albo oglądanie się na Moskwę. No i bodaj najbardziej uroczy drobiazg w tym puzderku: Frank-Walter Steinmeier żegnający się z „niemieckim marzeniem”.
Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji