Wyraźnym sygnałem, że Chiny szykują się do nowych, ofensywnych działań w polityce zagranicznej, były zgłoszone pod koniec lutego „propozycje pokojowe” w sprawie konfliktu w Ukrainie. Ich głównym celem nie było wcale przerwanie rzezi, lecz raczej dyplomatyczna demonstracja, że ze strony Państwa Środka nie ma zgody na dyktowanie warunków gry wyłącznie przez USA. Także nieco późniejsze wojownicze wypowiedzi chińskiego ministra spraw zagranicznych były obliczone na podobny efekt. Przekaz adresowano do krajów tzw. globalnego Południa, żeby przypomnieć im o istniejącej alternatywie dla współpracy z Zachodem, ale przede wszystkim do funkcjonariuszy chińskiego reżimu. Problemy wewnętrzne, związane m.in. ze spowolnieniem wzrostu gospodarczego i z perturbacjami covidowymi, trzeba było czymś przykryć. Przed dorocznym zjazdem Ogólnochińskego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, czyli parlamentu ChRL, władza musiała pokazać, że w polityce międzynarodowej nie daje sobie dmuchać w ryż.

Sesja przebiegła zgodnie z planem. Xi został jednogłośnie wybrany na przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej, utożsamianego niekiedy z funkcją prezydenta w ustrojach demokratycznych. Nowy premier Li Qiang dostał zadanie ożywienia gospodarki i już prezentuje się jako przyjaciel biznesu. A generał Li Shangfu, mianowany w niedzielę na ministra obrony, bierze się do nadzorowania intensywnej modernizacji sił zbrojnych. Sam Xi podkreślił wagę tego zadania w wygłoszonym dzień później przemówieniu, wzywając do uczynienia armii „Wielkim Murem ze stali” i poświęcając sporo czasu kwestiom samodzielności i siły naukowo-technologicznej w obliczu blokad nakładanych przez Stany Zjednoczone.

Niemal równocześnie Chińczycy ciężko pracowali nad czymś, co do niedawna wydawać się mogło nie do pomyślenia – nad porozumieniem pomiędzy Iranem a Arabią Saudyjską dotyczącym m.in. wznowienia stosunków dyplomatycznych. Rozmowy toczyły się w Pekinie, co samo w sobie było rzuceniem rękawicy Amerykanom, bo pokazywało, że Pekin uzyskuje status rozgrywającego w regionie tradycyjnie uznawanym przez Waszyngton za obszar jego szczególnych wpływów. Możliwość kontrolowania programu nuklearnego Teheranu oraz zawieszenia broni w Jemenie, pośrednie efekty tej operacji, leżą zresztą także w interesie ChRL – stabilizują obszar kluczowy dla dostaw ropy dla chińskiej gospodarki. Co prawda rzecznik Białego Domu John Kirby oświadczył, że Arabia Saudyjska na bieżąco informowała swego amerykańskiego sojusznika o przebiegu dialogu z Iranem, i starał się bagatelizować znaczenie zaangażowania Pekinu, niemniej jednak zwiększenie roli Chin na Bliskim Wschodzie musiało mocno zaniepokoić USA. Daniel Russel, jeden z czołowych amerykańskich dyplomatów w Azji Wschodniej za czasów prezydenta Baracka Obamy, stwierdził publicznie, że „to niezwykłe”, że Chiny, które nie były stroną sporu, działały samodzielnie, pomagając wynegocjować porozumienie. Zaznaczył też, że może to być preludium dla realnych chińskich wysiłków mediacyjnych między Rosją a Ukrainą.

Michael McCaul, przewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów, przestrzegał tymczasem, że Chinom „nie można ufać jako uczciwemu lub bezstronnemu mediatorowi”. Przywódcy Iranu raczej nie wezmą sobie tego do serca. Z ich perspektywy zacieśnianie więzów z dalekowschodnim mocarstwem może być raczej szansą na przełamanie izolacji i obchodzenie dławiących gospodarkę sankcji. Czyli z grubsza na to samo, co zagraża dziś fundamentalnym interesom rozwojowym Rosji.

Reklama

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP