Co to właściwie było? Prawdziwy bunt, inscenizacja czy też bunt, który od początku zakładał porozumienie się?

To był realny bunt wojskowy, choć wymierzony nie w prezydenta Władimira Putina, ale w ministra obrony Siergieja Szojgu i szefa sztabu generalnego Walerija Gierasimowa. Jewgienij Prigożyn ostatecznie pokazał, że Kreml utracił monopol na przemoc, a pionowa struktura władzy jest niedostatecznie stabilna. Jego najemnicy przeszli 600 km i nie napotkali znaczącego oporu. Gdyby doszli do Moskwy, konflikt miałby wszelkie szanse na trwanie dłuższy czas. Tym samym kurator wagnerowców rozpoczął karierę polityczną. W tej sytuacji jednak to nie od niego będzie zależeć, jak długo ta kariera potrwa. Skoro zgodził się wyjechać do Mińska, a najemnicy mają jednak podpisywać kontrakty z resortem obrony, to znaczy, że to Putin chciał odebrać mu kontrolę nad wagnerowcami, a nie Szojgu. Bunt postawił Putina przed wyborem: albo Prigożyn, albo Szojgu. To chyba pierwszy taki przypadek w historii putinizmu. Otoczenie prezydenta zawsze podkreślało, że Putin swoich nie porzuca. I tak rzeczywiście było, nawet w przypadku silnie naruszających zasady gry albo zaliczających znaczące porażki Putin zwykle przesuwał ich horyzontalnie. Można wspomnieć ministra obrony Anatolija Sierdiukowa, którego reformy okazały się bardzo niepopularne. Wobec jego zastępców wszczęto postępowania karne, ale jego samego wysłano na menedżera do korporacji Rostiech. Teraz Putin musiał wybierać.

Co się stanie z Szojgu i Gierasimowem? Prigożyn żądał ich usunięcia.

Obserwacja ich losów będzie bardzo ciekawa. Nie wykluczyłbym decyzji kadrowych. […]

Reklama

Cały tekst przeczytasz w poniedziałkowym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej" i na eGDP.

rozmawiał Michał Potocki