Małe wojny mogą powiedzieć nam całkiem sporo o największych kwestiach geopolitycznych i wojskowych w danym czasie. Rozważmy obecny konflikt Armenii i Azerbejdżanu o Górski Karabach. Prawdopodobnie większość Amerykanów nigdy nie słyszała o tym spornym regionie Kaukazu. Niemniej walki, które się tam toczą, ujawniają kluczowe linie uskokowe w coraz bardziej nieuporządkowanym środowisku międzynarodowym oraz podkreślają najważniejsze trendy w ewolucji współczesnej wojny.

Pod pewnymi względami w Górskim Karabachu nie dzieje się nic nowego. To etniczna enklawa ormiańska na terytorium Azerbejdżanu. Spór o ten region jest jednym z wielu tzw. zamrożonych konfliktów, które pozostały po rozpadzie ZSRR. Po upadku Związku Radzieckiego ormiańskie siły okupowały Górski Karabach w ramach brutalnej wojny, która zakończyła się w 1994 roku. Ówczesne walki doprowadziły do dziesiątek tysięcy ofiar śmiertelnych. W wyniku działań wojennych dochodziło do masakr ludności cywilnej i wypędzenia tysięcy Azerów.

Nie jest niczym zaskakującym, że zawieszenie broni z 1994 roku, które zakończyło wojnę, okazało się być bardzo delikatne i nietrwałe. Dlatego obecna runda walk, która rozpoczęła się pod koniec września 2020 roku, gdy siły Azerbejdżanu próbowały odzyskać kontrolę nad Górskim Karabachem (w odpowiedzi – jak uważa Azerbejdżan – na ormiańskie prowokacje), jest kolejną odsłoną tego starego konfliktu.

Reklama

Byłoby jednak błędem bagatelizowanie znaczenia obecnych walk – z dwóch powodów.

Rozłam w ramach NATO

Po pierwsze, obecne walki ujawniają istniejący nieład w systemie międzynarodowym. Kuszące jest postrzeganie tego konfliktu jako wojny zastępczej, biorąc pod uwagę fakt, że Turcja – jeden z amerykańskich sojuszników w ramach NATO, wspiera Azerbejdżan, podczas gdy Ormianie, mające bliskie powiązania z Moskwa, są wspierani przez Rosję (Rosja ma również dobre relacje z Azerbejdżanem, ale bliżej jej do Armenii, będącej członkiem promowanej przez Moskwę Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej).

Ważniejsze są jednak pęknięcia w łonie Zachodu, które obecna wojna w Górskim Karabachu wyraźnie pokazała.

Azerbejdżan nie jest po prostu maskotką Turcji, choć Turcja wyraziła poparcie dla Azerbejdżanu w tym konflikcie. W istocie wznowienie działań przeciw wieloletniemu wrogowi Turcji wskazuje, że wojna ta jest częścią większej tureckiej gry o wpływy w jej geopolitycznym sąsiedztwie. Wskazywałyby na to wcześniejsze interwencje Ankary w Syrii i Libii.

Prezydent Recep Tayyip Erdogan z pewnością nie działa w ramach tego konfliktu na rozkaz Waszyngtonu. Otóż turecki rząd oświadczył, że jest „w pełni gotowy” pomóc Azerbejdżanowi ponownym zajęciu Górskiego Karabachu przeciw Armenii, która posiada wpływową diasporę w Ameryce i która poprosiła USA o pomoc w zakończeniu tego sporu.

Erdogan miał również używać dostarczonych przez USA myśliwców F-16 oraz korzystać z usług syryjskich najemników przeciw Armenii, choć zarzuty te pozostają niepotwierdzone. Pomimo tego polityka Erdogana wywołała ostrą reakcję ze strony prezydenta Francji Emmanuela Macrona, który ostrzegł, że jego rząd „nie zaakceptuje” jakiejkolwiek wspieranej przez Turcję eskalacji konfliktu

Francja i Turcja wspierają także przeciwne strony w ramach wojny domowej w Libii, co doprowadziło do incydentu w czerwcu, gdy turecki okręt wojenny rzekomo wycelował radar służący do kierowana ogniem we francuską jednostkę. Spór Francji i Turcji stał się ostrym rozłamem w ramach sojuszu NATO, który już wcześniej musiał się mierzyć z brakiem spójności w obliczu wycofania się USA z konstruktywnego przywództwa.

Jeśli zatem konflikt w Górskim Karabachu jest emanacją sprzecznych interesów oraz geopolitycznych intryg, tak też w podobny sposób można ocenić sytuację w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego, który utrzymywał w Europie pokój przez kilka dekad. Rosyjski prezydent mógłby „przegrać” konflikt w Górskim Karabachu, gdyby Azerbejdżan militarnie pokonał Armenię, ale w szerszej perspektywie Putin mógłby stać się zwycięzcą, gdyby i tak już osłabiona wspólnota transatlantycka uległa dalszym podziałom.

Próba przed większą wojną

Drugim powodem, dla którego konflikt w Górskim Karabachu należy traktować poważnie, jest to, iż tego rodzaju małe wojny w sensie historycznym służyły często jako swoiste próby generalne przed większymi wojnami, gdyż oferowały możliwość przetestowania pojawiających się nowych koncepcji. Hiszpańska wojna domowa pozwoliła siłom faszystowskim na eksperymentowanie z bombardowaniem ludności cywilnej. Dała też wartościowe lekcje Niemcom na temat działań wojennych. W tym samym sensie walki na Kaukazie są jedną z wielu serii wojen, które dają nam pewne wglądy w to, jak może wyglądać kolejne starcie mocarstw.

Rosyjska interwencja na Ukrainie w 2014 roku była pierwszym ostrzeżeniem. Konflikt ten pokazał, jak odradzająca się Rosja potrafiła łączyć cyberataki z uderzeniami kinetycznymi, używając przy tym światowej klasy możliwości walki elektronicznej w celu wykrywania i dezorientacji sił wroga oraz jak potrafiła wykorzystywać drony, precyzyjną artylerię i inne zaawansowane możliwości uderzeniowe do siania spustoszenia w ukraińskiej obronie.

Podobnie było z wojną w Syrii – konflikt ten był ważny nie ze względu na prymitywną brutalność reżimu Bashara al-Assada, ale z powodu efektywności, z jaką Moskwa wykorzystała swoje zdolności do precyzyjnego uderzenia w syryjską opozycję oraz wykorzystania zaawansowanej obrony powietrznej, która ograniczyła amerykańską swobodę działań.

Oba te konflikty mogą być zapowiedzią tego, z czym USA musiałyby mierzyć się w potencjalnym konflikcie z Rosją – byłoby to starcie na niezwykle śmiercionośnym polu walki, gdzie nawet stosunkowo zaawansowane amerykańskie możliwości mogłyby napotkać na poważne problemy.

Ani Armenia, ani Azerbejdżan nie posiada szczególnie wyrafinowanego wojska, ale konflikt pomiędzy nimi jest wymowny. Uderzenia rakietowe przeciw obszarom zamieszkałym przez ludność cywilną przypomina, że przeciwnicy Ameryki mogliby uderzyć w zaplecze USA lub w węzły logistyczne, które przez Waszyngton były uważane za bezpieczne (np. w Europie Środkowej).

Ujęcia z dronów niszczących czołgi i pojazdy opancerzone pokazują, jak bardzo wrażliwe mogą być siły zmechanizowane, gdy zostaną uchwycone przez zaawansowane czujniki i namierzone przez precyzyjną amunicję.

To prawda, że wojska pancerne przez długi czas były podatne na ataki z powietrza, zaś częściowym powodem, dla którego siły zmechanizowane mocno ucierpiały w obecnych walkach, jest wykorzystanie słabej taktyki i starego wyposażenia. Niemniej czołgi nie stają się przestarzałe, a amerykańskie siły potrzebowałyby wojsk pancernych, aby stawić czoła atakowi Rosji w państwach bałtyckich. Wciąż jednak na nowoczesnym polu walki trudno będzie zachować takie zasoby, jak czołgi, przy jednoczesnym braku przewagi w powietrzu – której USA prawdopodobnie nie miałyby we wczesnych fazach konfliktu w Rosją – lub w obliczu wyrafinowanych precyzyjnych uderzeń.

Wszystko to sprawia, że zwiększa się potrzeba wymyślenia sposobu na lepsze wykorzystanie amerykańskiej siły bez zwiększenia wojsk w ramach najbardziej wrażliwych formacji, zaś potencjalna wojna z mocarstwem byłaby bardziej śmiercionośna dla USA niż jakikolwiek konflikt od czasu wojny w Wietnamie.

Konflikt o Górski Karabach może być postrzegany jako pozostałość po sowieckiej przeszłości w tej mało znanej części świata. Jednak zaciekłe walki, które się tam toczą, mogą być również pewną zapowiedzią przyszłości.