Polska Agencja Prasowa: Gdy czytamy o historii starożytnej, naszą uwagę zwracają masowe mordy i deportacje całych plemion. Mimo to przez całe tysiąclecia nie pojawiało się przekonanie o konieczności wyjątkowego traktowania tych zbrodni i ustanowienia norm, które mogłyby skutkować odpowiedzialnością za ich popełnianie. Kiedy po raz pierwszy pojawiła się idea chronienia narodów przed tak strasznymi wydarzeniami?

Eryk Habowski: Zjawisko ludobójczych eksterminacji jest niestety stare jak świat, nie bez powodu określa się je jako „ohydną klęskę” ludzkości. Pierwsze próby „cywilizowania” wojny pojawiały się już w średniowieczu. Można tu wspomnieć o zwyczajach, kodeksach rycerskich, regułach dotyczących przemarszów wojsk. Osobnym aspektem jest ochrona różnego rodzaju grup, zwłaszcza na tle narodowym czy religijnym. Dobrym polskim przykładem jest tu status kaliski czy konfederacja warszawska, które chroniły Rzeczpospolitą przed tragediami takimi jak rzeź hugenotów w noc świętego Bartłomieja. Sięgać można po rozmaite przykłady, ale pierwsze próby ochrony ofiar pojawiły się dopiero w XIX wieku, po bitwie pod Solferino, wiązanej z początkami Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Przełom wieków przyniósł rozwój prawa haskiego i genewskiego. Ale dopiero po II wojnie światowej możemy mówić o narodzinach międzynarodowego prawa humanitarnego czy praw człowieka we współczesnej formie.

Po I wojnie światowej pojawiły się próby osądzenia „autorów wojny”, ale zakończyły się fiaskiem. Dlaczego zwycięskie mocarstwa wykazały się w tej sprawie słabością?

Alianci planowali proces byłego cesarza Niemiec Wilhelma II, przewidywał to Traktat wersalski. Kajzer uciekł jednak do Holandii i tam zyskał azyl. Był nawet pomysł, by go porwać, ale spalił na panewce. Tym bardziej że sądzenie władców za wywołanie wojny nie było wcale oczywistością. Przez wieki, idąc za „Księciem” Machiavellego, wojna była rozumiana jako atrybut suwerenności państwa, jako okrutne, ale oczywiste prawo. Procesy lipskie w 1921 r., gdzie sądy niemieckie miały ukarać niemieckich oficerów, okazały się parodią. Nie dość, że nieliczne, to kończyły się uniewinnieniem lub symbolicznymi wyrokami.

Reklama

Próby napiętnowania wojny jako sposobu rozwiązywania sporów międzynarodowych trwały cały wiek XX. Ich symbolem był pakt Brianda-Kellogga z 1928 r., który zakazywał wojny agresywnej i ją potępiał. Tyle że nie było przewidzianych sankcji za złamanie postanowień. Ziarno zostało jednak zasiane. Przykładowo USA nie uznały aneksji krajów bałtyckich w 1940 r przez ZSRS, odwołując się do doktryny Stimsona, opartej na tym pakcie. W trakcie II wojny światowej to polski rząd na uchodźstwie był jednym z głównych orędowników idei ukarania zbrodniarzy. Powstały listy z nazwiskami i akty oskarżenia liczone w tysiącach, wszystko pod przyszłe procesy międzynarodowe.

Dopiero w Karcie Narodów Zjednoczonych wprowadzono zakaz groźby i użycia siły zbrojnej, ujęto też zasadę pokojowego rozwiązywania sporów międzynarodowych. Wówczas społeczność międzynarodowa zaczęła realnie piętnować wojnę. Dziś agresja jest potępiona i zakazana, uznana za zbrodnię.

W tym czasie pojęcie ludobójstwa stworzył Rafał Lemkin. W jaki sposób doszedł do tej idei?

Na ten proces w dużej mierze złożyły się jego osobiste doświadczenia, także z dzieciństwa. Jako student prawa we Lwowie słyszał doniesienia o rzezi Ormian. Wiedział o niemieckich zbrodni popełnianych w Afryce na Hererach czy o belgijskich grzechach w Kongo. Pierwsze próby koncepcyjne podjął już w 1933 r. w Madrycie. Po wybuchu II wojny dotarł do USA. W 1944 r. opublikował książkę „The Axis Rule in Occupied Europe”. Tam ostatecznie zdefiniował pojęcie ludobójstwa. Była to w pewnym sensie odpowiedź na słowa Churchilla, wstrząśniętego skalą niemieckiego bestialstwa w Europie, który powiedział w radiu, że to „zbrodnia bez imienia”. Lemkin ją nazwał. Dostrzegł też, że wielcy tego świata są bezkarni, nie ponoszą odpowiedzialności za działania, za którymi stoją mordy na milionach ludzi. Oczywiste było karanie za zabójstwo jednego człowieka, ale nie za decyzję o śmierci narodów czy społeczności, których „winą” było wyznanie albo kolor skóry, których tragiczny los wynikał z samego faktu urodzenia.

Jak w 1944 r., gdy pełna skala zbrodni niemieckich nie była znana opinii publicznej, zareagowano na jego publikację?

Do Lemkina docierały strzępki informacji, on też nie zdawał sobie sprawy ze skali eksterminacji w Europie, ale znał „potencjał” reżimów totalitarnych, analizował je wcześniej. Koncepcja ludobójstwa właściwie umknęła pierwszym recenzjom, ale Lemkin zyskał uwagę prasy, a nawet wsparcie noblistów dla swojej krucjaty. Był też doradcą Roberta H. Jacksona, amerykańskiego oskarżyciela w Norymberdze. W 1946 r. został zaproszony przez ONZ do prac nad rezolucją. Na jej podstawie dwa lata później przyjęto Konwencję w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa.

Ważnym elementem myśli Lemkina jest założenie, że można karać także za planowanie i usiłowanie ludobójstwa. Wydaje się jednak, że jest to najtrudniejszy do udowodnienia element w ewentualnym postępowaniu wobec podejrzanych.

To wynika z definicji zbrodni w konwencji. Jest ona stosunkowo prosta i sprowadza się do czynów, których zamiarem jest zniszczenie, w całości lub w części, grupy narodowej, etnicznej, rasowej bądź religijnej. Trzeba jednak udowodnić zamiar eksterminacji, bo jest to często przemyślana, nieludzka inżynieria społeczna - zbrodnia z zimną krwią. Nie ma znaczenia jej masowość, nie jest bowiem definiowana przez pryzmat liczby ofiar lub okrucieństwa dokonywanej zbrodni, to nie jest kluczowe.

Najistotniejszą, a zarazem najtrudniejszą cechą w udowodnieniu ludobójstwa jest właśnie zamiar wyniszczenia grupy w całości lub części, tu się zwykle zaczynają strome schody – tym też różni się od zbrodni przeciwko ludzkości, przy której bierze się pod uwagę rozległość czynów.

W ostatnich latach odbywają się procesy niemal stuletnich szeregowych strażników niemieckich obozów koncentracyjnych lub kobiet pracujących w ich administracji. Pojawiają się pytania, czy sądzenie osób niezaangażowanych wprost w proces ludobójstwa jest uzasadnione. Czy działania te są zgodne z założeniami przedstawionymi przez Lemkina?

Zbrodnia ludobójstwa to nie tylko bezpośrednie zabójstwa, odpowiadać można za każdą formę udziału. Według konwencji karane są konkretne czyny - zabójstwa, ale również podżeganie i usiłowanie. Ludobójstwem mogą być także np. działania propagandystów. Nie tylko ten, kto pociąga za cyngiel jest winny ludobójstwa, ale również ci, którzy biorą w tym świadomy udział.

Lemkin rozważał różne techniki ludobójstwa, których część nie znalazła się w konwencji z 1948 r. Polski prawnik zwracał uwagę np. na ludobójstwo kulturowe dotyczące m.in. niszczenia tożsamości. Ludobójstwo w jego koncepcji nie sprowadzało się wyłącznie do biologicznej, natychmiastowej eksterminacji ludności.

Czy istnieją dowody na zaplanowane przez Rosję ludobójstwo na Ukrainie?

3 kwietnia w kontrolowanej przez Kreml agencji prasowej ukazał się skandaliczny tekst [funkcjonariusz reżimu kremlowskiego Timofiej Siergiejcew w artykule „Co Rosja powinna zrobić z Ukrainą?” wzywa do „denazyfikacji”, „deukrainizacji”, „deeuropeizacji” Ukrainy i „reedukacji” narodu ukraińskiego – przyp. PAP]. Warto mieć na uwadze, że pojawiające się tam sformułowania, mające poparcie totalitarnej władzy, kontrolującej niemal wszystkie media w Rosji, wyrażają zamiar podjęcia represji, które mają trwać całe pokolenia. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z oczywistą kampanią mowy nienawiści.

Z reguły jest tak, że najpierw lecą słowa, a dopiero potem bomby. W czasie procesu w Norymberdze skazano na śmierć Juliusa Streichera, redaktora „Der Stürmer”, czołowej gazety nazistów. Na jej łamach wprost nawoływano do eksterminacji Żydów, co zostało uznane za zbrodnię przeciw ludzkości. Daje do myślenia fakt, że admirał Karl Dönitz, który był jednym z czołowych dowódców machiny wojennej III Rzeszy, „wilczych stad” U–Bootów, dostał 10 lat więzienia.

W latach dziewięćdziesiątych po raz pierwszy w procesach przed trybunałami międzynarodowymi ad hoc pojawił się zarzut ludobójstwa. Stawia się go nie tylko prezydentom czy generałom. W jednym z procesów dotyczących Rwandy na ławie oskarżonych zasiadł szef Wolnego Radia Tysiąca Wzgórz, które nawoływało do wymordowania Tutsi, nazywając ofiary „karaluchami”. To przykład dehumanizacji, a zarazem krok w kierunku ludobójstwa. Bo ludobójstwo zaczyna się od zamiaru. Częścią przygotowań do ludobójstwa bywają też media propagandowe, które podsycają i kierunkują nienawiść. Nie tylko kula czy maczeta, ale i słowo może być bronią, narzędziem zbrodni.

Artykuł opublikowany w Ria Novosti, przemówienie Putina wygłoszone w momencie rozpoczęcia ataku na Ukrainę, gdy mówił o procesie „denazyfikacji” tego kraju, czy podważanie przez Miedwiediewa tożsamości narodowej Ukraińców mogą być jedną z przesłanek do śledztwa; decyzje są w rękach prokuratorów. Podobną poszlaką są mobilne krematoria przywiezione przez armię rosyjską, bo to sugeruje próby zacierania śladów zbrodni. Tak samo zakup dziesiątków tysięcy worków na zwłoki. Już przed wybuchem wojny pojawiały się także informacje o przygotowanych przez Rosję listach proskrypcyjnych, amerykańska dyplomacja i prasa podejrzewała, że celem jest eksterminacja ukraińskich elit. Do tego dantejskie sceny, które świat ogląda codziennie, egzekucje strzałami w tył głowy, skrępowane na plecach ręce ofiar, masowe groby. To wszystko materiał do zbadania przez śledczych, którzy będą szukać dowodów – zeznań, rozkazów, dla tych, którzy będą dociekać okoliczności zbrodni. I to wyniki śledztw przesądzą o ostatecznych kwalifikacjach, od których potem jeszcze daleka droga do procesów i wyroków. Zbrodnie międzynarodowe – zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości, ludobójstwo i zbrodnia agresji mają tę samą wagę. Chociaż to ludobójstwo ogniskuje największą uwagę, bo samo słowo stało się symbolem wstrząsających mordów na całym świecie.

Co więcej, zarzut ludobójstwa nie wyklucza jednoczesnego śledztwa o zbrodnię przeciwko ludzkości czy zbrodnie wojenne, to się zdarza. Warto raz jeszcze podkreślić, że o ludobójstwie nie świadczy skala zbrodni. W Rwandzie było ok. 1 mln ofiar, a w Srebrenicy ok. 8 tys.

Część historyków i publicystów zwraca uwagę na swego rodzaju nierównomierność w postrzeganiu ludobójstwa przez świat zachodni. Inaczej traktowane są zbrodnie popełniane przez nazistów, inaczej komunistów, a jeszcze inne kryteria przykłada się do ludobójstwa w odległych regionach świata. Skąd się biorą te różnice?

Wspomniałem już o procesie norymberskim. Zaryzykuję tezę, że brak na ławie oskarżonych także funkcjonariuszy reżimu sowieckiego zdeprawował system władzy w Rosji. Związek Sowiecki zyskał swoisty immunitet na wszelkie zbrodnie, matactwa i kłamstwa. Okazało się, że układy z Hitlerem, w szczególności pakt Ribbentrop-Mołotow, zbrodnie stalinowskie - pozostały bezkarne, uszły na sucho. Sowieckie elity nie miały powodu, aby wierzyć, że zbrodnia nie popłaca. Wręcz przeciwnie. Sprawa Katynia pojawiła się w Norymberdze, ale fakty zostały zmanipulowane przez prokuratorów sowieckich, próbowano przypisać ją Niemcom. Nasuwa się analogia z wojną na Ukrainie. Inwazja rosyjska rozpoczęła się przecież od oskarżeń o rzekome zbrodnie popełniane przez Ukrainę wobec własnych obywateli. Trybunał norymberski nie rozpatrywał sprawy katyńskiej, ale tylko dlatego, że sowieccy prokuratorzy byli zaskoczeni, że Amerykanie i Brytyjczycy zaczęli przesłuchiwać świadków.

W Norymberdze osądzono Joachima von Ribbentropa, a więc kolegę po fachu Wiaczesława Mołotowa. To tych dwóch ministrów uściskiem dłoni pieczętowało pakt, który pomógł Hitlerowi i Stalinowi rozpętać piekło II wojny. Gdy Ribbentrop wędrował na szafot, Mołotow wciąż trwał na czele sowieckiej dyplomacji. Ten przykład pokazuje również, że wielkie procesy międzynarodowe są zawsze pochodną wielkiej polityki. Czy w przypadku wojny na Ukrainie uda się rozliczyć popełnione zbrodnie? To osobna kwestia. Historia współczesnych śledztw i procesów międzynarodowych niestety jest często liczona w dekadach. Przykładem były Jugosławia i Ruanda, ale też Sudan czy Syria. Młyny sprawiedliwości mielą wolno, ale wreszcie mielą.(PAP)

Rozmawiał: Michał Szukała