"Mieszkam w centrum Kijowa i około dziewiątej rano obudziłam się od huku dwóch mocnych wybuchów" - relacjonuje w rozmowie z PAP Olga. "Wskutek eksplozji zadrżało całe mieszkanie, a gdy podeszłam do okna, by sprawdzić czy rakieta nie spadła na nasze podwórko – nie zobaczyłam dosłownie nic oprócz gęstej mgły. Tuż po wybuchach nagle zniknął prąd, internet, a po kilku minutach – woda i ogrzewanie i po tych dziesięciu godzinach temperatura w mieszkaniu obniżyła się do 9 stopni Celsjusza" - opowiada kobieta.

Gdy po zakończeniu alarmu przeciwlotniczego Olga musiała udać się na spotkanie służbowe – okazało się, że metro nie kursuje, a stacje pełnią funkcję schronów. "Postanowiłam więc mimo dużych problemów z łącznością, zamówić taksówkę i byłam w szoku – taryfa była pięciokrotnie wyższa od zwykłej. Pomyślałam, że przełożę spotkanie na przyszły tydzień i później się okazało, że dobrze zrobiłam, gdyż korki w mieście są po prostu gigantyczne" – mówi.

Po porannym zmasowanym ataku rakietowym wojsk rosyjskich w Kijowie utworzyły się kolejki do sklepów spożywczych oraz do studni z wodą oligoceńską, ponieważ wody zabrakło również i w większości tzw. "Punktów Niezłomności" (ogrzewalniach).

Reklama

Większość kijowskich teatrów odwołała piątkowe spektakle, zamknięte zostały muzea. Szkoły i niektóre uczelnie wyższe prowadziły zajęcia zdalnie. Władze Kijowa informują, że dołożą wszelkich starań, by przywrócić mieszkańcom zaopatrzenie w wodę, prąd i ogrzewanie do sobotniego poranka.

W piątek rano Rosja zaatakowała Ukrainę, używając do tego 74 pocisków, odpalanych z samolotów i okrętów na Morzu Czarnym - przekazała ukraińska armia. Uderzenia wymierzone były przede wszystkim w obiekty energetyczne i ciepłownie.

Z Kijowa Tatiana Artuszewska (PAP)