W weekend na Ukrainie gruchnęła radosna wieść, że po wielu miesiącach oczekiwań do kraju walczącego z rosyjską agresją dotarły pierwsze zachodnie myśliwce F-16. Samoloty te, przekazane przez kilka państw NATO, już rozpoczęły swe misje bojowe.

Zełenski ma nowy plan. Chce wciągnąć Polskę i NATO

Na razie strona ukraińska przyznała się, że na front dotarło 10 myśliwców F-16 spośród 79, jakich dostarczenia zadeklarowała koalicja zachodnich państw. Maszyny te, pilotowane przez ukraińskich lotników, mają zająć się przede wszystkim wzmocnieniem obrony przeciwrakietowej i spowodowaniem, że coraz mniej rosyjskich pocisków spadać będzie na ukraińskie miasta. Strona ukraińska nie wyklucza też, iż samoloty te pomogą w zapewnieniu przewagi powietrznej nad najbardziej zagrożonymi odcinkami frontu.

Reklama

Jednak jeszcze nie przebrzmiały głosy radości z faktu dostarczenia na Ukrainę nowych samolotów, a już w niedzielę prezydent Wołodymyr Zełenski podzielił się z dziennikarzami kolejnym pomysłem na wzmocnienie ukraińskiej obrony. Jak informuje Kyiv Independent, tym razem chodzić ma o mocniejsze zaangażowanie się państw NATO w zwalczanie rosyjskich rakiet i dronów.

- Musimy pracować nad techniczną możliwością wykorzystania samolotów bojowych z sąsiednich krajów przeciwko rakietom, które uderzają w Ukrainę w kierunku naszych sąsiadów. Przede wszystkim krajów sojuszu. Chcę wypróbować to narzędzie, aby kraje NATO mogły omówić z Ukrainą możliwość utworzenia takiej małej koalicji sąsiednich krajów, która zestrzeli wrogie rakiety - powiedział prezydent Zełenski.

Polska ma strzelać do rosyjskich rakiet

Prezydent Ukrainy wydał już swym dyplomatom dyspozycje, aby w tej sprawie doprowadzili do zorganizowania spotkania Rady NATO z przedstawicielami Ukrainy. I choć ma on świadomość, że decyzja o użyciu własnych samolotów do walki z rosyjskimi pociskami może być dla partnerów z NATO trudna, to liczy na pozytywne jest rozpatrzenie.

Krok, który postanowił wykonać prezydent Ukrainy, to między innymi pokłosie umowy o bezpieczeństwie, jaką kraj ten podpisał miesiąc temu z Polską. W niej bowiem znalazł się taki zapis o zbadaniu prze nasz kraj możliwości możliwości zestrzeliwania rosyjskich rakiet, a minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski przyznał, że gdyby do takiej sytuacji mogło dojść, to „działalibyśmy w obronie własnej”.

Pomysł ten na razie odrzucił zarówno sekretarz generalny NATO, jak i niemiecki kanclerz, jednak w ocenie polskich ekspertów, jest to rzecz wykonalna, którą warto rozważyć.

Były szef BBN zapewnia: Jest to do zrobienia

- W sensie operacyjnym i technicznym oczywiście, że jest to do zrobienia, ale powodzenie tego pomysłu zależy od woli politycznej sojuszników, bo trudno sobie wyobrazić sytuację taką, aby kraje graniczne same podejmowały się tego typu zadania. To jest decyzja całego NATO i musi dotyczyć obrony przeciwrakietowej, w tym też sił powietrznych, całego Sojuszu – mówi Forsalowi generał Stanisław Koziej, były szef BBN.

W ocenie generała, działający na wschodniej granicy zintegrowany system obrony powietrznej NATO jest w stanie wykrywać takie rakiety, które zmierzałyby w kierunku naszych krajów, a następnie je zestrzelić. I co ciekawe, zdaniem wojskowego, działanie takie jest w interesie samego NATO.

- Ja uważam, że jak najbardziej w interesie strategicznym NATO jest ustanowienie takiej wysuniętej strefy obrony przeciwrakietowej na podejściach do granicy Sojuszu, aby zestrzeliwać rakiety, które zbliżają się do naszej granicy. Bo nawet przypadkowo może taka rakieta, bez intencji Rosjan, spaść na nasze terytorium i nam w związku z tym zagraża – mówi generał.

W zestrzeliwaniu rosyjskich rakiet udział mogłyby brać nie tylko naziemne systemy, ale również nasze lotnictwo, które coraz częściej jest podrywane w powietrze zaraz po tym, jak Rosja przypuszcza na Ukrainę zmasowany atak rakietowy. Wcześniej, gdy tego nie robiono, jedna z rakiet spadła w Przewodowie, zabijając dwie osoby, a kolejna zagubiła się w podbydgoskich lasach. Znalazł ją dopiero przypadkowi spacerowicz.