Czy Europa jest gotowa na zmniejszenie swojego uzależnienia od USA i budowy strategicznej autonomii?

To jest dość trudne pytanie, ponieważ europejskie dążenia do budowy autonomii strategicznej wynikają z przemian geopolitycznych. Z jednej strony mamy do czynienia ze schyłkiem amerykańskiej dominacji i końcem tego, co było nazywane momentem jednobiegunowym. Z drugiej strony obserwujemy wzrost potęgi Chin, które wyrastają na rywala zdolnego rzucić USA wyzwanie, szczególnie w obszarze Azji i Pacyfiku, ale również tam, gdzie Amerykanie mają istotne interesy. Z trzeciej strony obserwujemy skuteczne próby ze strony Rosji mające na celu odnowienie swojej strefy wpływów z czasów zimnej wojny. Wiemy bowiem, że poziomnowojenny porządek nigdy nie został zaakceptowany przez Rosjan.

Tymczasem Europa, a w znacznej mierze Unia Europejska, skorzystała na dobrodziejstwie czasów momentu jednobiegunowego, dlatego w interesie Unii jest utrwalanie tego dawnego systemu. Oczywiście nie chodzi tu o utrwalanie amerykańskiej dominacji, ale wielobiegunowego systemu międzynarodowego opartego o istniejące instytucje i system zasad, który został zbudowany wspólnie przez Amerykanów i Europejczyków po II wojnie światowej.

Tylko czy zachowanie tego systemu jest jeszcze możliwe? USA wyraźnie zwróciły się w kierunku Azji i Pacyfiku, oddając niejako część odpowiedzialności za Europę samym Europejczykom. Czy w tej sytuacji Stary Kontynent jest w stanie taką strategiczną autonomię zbudować?

Reklama

Być w stanie w polityce zaczyna się tam, gdzie istnieje jednomyślność polityczna oraz chęć, aby coś takiego osiągnąć. Taki brak jednomyślności politycznej jest oczywiście głównym wyzwaniem w obliczu braku autonomii strategicznej. Mamy bowiem 27 państw członkowskich, każde z tych państw ma własną kulturę strategiczną, własną percepcję zagrożeń i perspektywy te radykalnie się od siebie różnią.

Drugim problemem jest brak realnych zdolności. W obszarze obronności i bezpieczeństwa jest to brak konkretnych zdolności wojskowych, które utrudniają Europejczykom prowadzenie skutecznej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa nawet w bezpośrednim sąsiedztwie Unii. Na Bałkanach, Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej Europa wciąż zmaga się z tym, aby w sposób skuteczny móc realizować swoją politykę zagraniczną, ponieważ brakuje jej narzędzi.

Trzeci poziom tego problemu związany jest z brakiem jednolitej strategii. Tam gdzie nie ma jednomyślności politycznej, nie ma też strategii. Bo czy istnieje jedna europejska wizja tego, jak Europa powinna kształtować swoje relacje z krajami na przykład Partnerstwa Wschodniego? Znów wracamy do kwestii rozdrobnienia i różnych wizji 27 państw członkowskich.

Swego rodzaju wehikułem, który miał ułatwiać zwiększanie niezależności Starego Kontynentu, była koncepcja Europejskiej autonomii strategicznej.

Koncepcja autonomii strategicznej pojawiła się we francuskich dokumentach strategicznych w latach 90. XX wieku. Było to związane z przekształceniami systemu międzynarodowego: skończyła się zimna wojna, zniknęło zagrożenie kontynentalne ze strony ZSRR, w ramach obszaru transatlantyckiego rozpoczęły się debaty o tym, w jaki sposób Europejczycy mogą przejąć większą część odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo. Francuzi wówczas rozwinęli koncepcję autonomii strategicznej na gruncie stricte wojskowo-obronnym. Ta koncepcja dość szybko przeniknęła do debat europejskich i z czasem stała się koncepcją Europejskiej autonomii strategicznej. Pierwotnie odnosiła się do tego, aby Unia Europejska, w ramach Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obronności posiadała zdolność interwencyjną, czyli możliwość przeprowadzenia interwencji militarnych w celach na przykład zabezpieczenia ludności, zaprowadzenia pokoju i stabilizacji w danym regionie. W tym celu zwrócono uwagę na konieczność istnienia ustalonych procedur decyzyjnych, instytucji, desygnowanych sił i wyposażenia.

Idea ta w takim znaczeniu funkcjonowała do 2016 roku. Wówczas koncepcja Europejskiej autonomii strategicznej pojawia się dużym i ważnym dokumencie unijnym, jakim jest Globalna strategia Unii Europejskiej, przygotowana przez Federicę Mogherini. Wysoka Przedstawiciel stwierdza w tym dokumencie, że Europejska autonomia strategiczna jest wyrazem ambicji UE w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa. Innymi słowy, Unia w 2016 roku oficjalnie przyznaje, że tym, do czego dąży w swojej polityce zagranicznej, jest właśnie autonomia strategiczna, czyli zdolność do autonomicznego działania jako aktor międzynarodowy. I od tego czasu pojęcie to zaczyna być bardzo rozszerzane, m.in. o sektor technologii, handlu, gospodarki, polityki rolnej, polityki środowiskowej czy również polityki zdrowotnej, szczególnie od czasu wybuchu pandemii Covid-19.

Można odnieść wrażenie, że pomimo znaczącego rozszerzenia tej koncepcji na poziomie europejskim, w polskiej debacie publicznej nie jest ona szczególnie nośna na poziomie medialnym, a może i nawet politycznym. Z czego to wynika?

Wydaje mi się, że decydenci polityczni Polsce mają pełną świadomość procesów budowy Europejskiej autonomii strategicznej, natomiast koncepcja ta jest bardzo często niewłaściwie rozumiana nad Wisłą. Otóż jest ona interpretowana przez pryzmat pochodzenia francuskiego - jako wyraz pewnej woli uniezależnienia się od USA i amerykańskiej obecności militarnej w Europie. Tymczasem nie do końca o to chodzi, ponieważ również Amerykanom zależy na tym, aby Europejczycy, jako najważniejszy dla nich partner, byli zdolni wspierać USA na przykład w obszarze bezpieczeństwa i obronności w różnych częściach świata. W tej koncepcji chodzi o to, by Europa mogła działać także wtedy i tam, gdzie Amerykanie z jakiegoś powodu nie chcą, lub nie mogą.

Zatem Europejska autonomia strategiczna nie stanowi konkurencji dla współpracy transatlantyckiej?

Europejska autonomia strategiczna nie może ignorować współpracy transatlantyckiej i wszyscy interesariusze zdają sobie z tego sprawę. Komisja Europejska zaznacza, że ta koncepcja nie jest wymierzona w nikogo na zewnątrz i nie chodzi o to, aby się zamknąć na świat. Wręcz przeciwnie, podkreśla się znaczenie partnerstw strategicznych z tzw. państwami myślącymi podobnie, z którymi współdzielimy wartości - na przykład ze Stanami Zjednoczonymi. Niekiedy wręcz mówi się wprost, że Europejczycy nie są w stanie zbudować zdolności we wszystkich obszarach i być może nie byłoby do końca rozważne, aby się na to porywać. Jednocześnie jednak, nie mogą być zupełnie pozbawieni środków oddziaływania poza swoimi granicami.

Coraz częściej w kontekście zwiększania strategicznej niezależności Europy mówi się o Europejskiej suwerenności cyfrowej. Jak należy to rozumieć?

Chodzi o zdolność Wspólnoty do autonomicznego działania w obszarze technologii cyfrowych. Innymi słowy, jeżeli Europejczycy stwierdzą, że pewne rozwiązania i uwarunkowania przychodzące do nich z zewnątrz, nie służą interesowi europejskiego społeczeństwa, bo na przykład promują wykorzystanie technologii sprzeczne z prawami człowieka czy zagrażają prywatności Europejczyków, to chcą mieć możliwość politycznego decydowania i posiadać środki, które pozwolą pokierować rozwojem czy zastosowaniem technologii w sposób, który będzie chronił nasze wartości. Europa robi to po to, aby nie być biernym podmiotem, który może jedynie przyjmować warunki narzucane przez kogoś innego. Ostatecznie przecież interesy europejskie nie zawsze są tożsame z chińskimi, rosyjskimi czy amerykańskimi.

W czasie tegorocznej konferencji CYBERSEC w Krynicy miała miejsce inauguracja polskiej placówki w ramach europejskiego hubu do przechowywania i przetwarzania danych Gaia-X. Jak duże jest znaczenie takich projektów dla budowy Europejskiej suwerenności cyfrowej?

Znaczenie takich projektów jest fundamentalne. Projekt Gaia-X pokazuje, że jako Europejczycy rozumiemy, jak głęboko cyfryzacja wpływa na nasze życie społeczne i jak dynamicznie w związku z tym zmienia się relacja między naszym bezpieczeństwem, prywatnością i rozwojem gospodarczym. Technologie cyfrowe nie tylko stały się nieodłącznym elementem naszego codziennego życia jako obywateli, ale są już także niezbędne dla funkcjonowania naszych sił zbrojnych, aparatów bezpieczeństwa, administracji państwowych i instytucji gospodarczych. To otwiera zupełnie nowe płaszczyzny zależności, w ramach których jesteśmy podatni na różnego rodzaju negatywne zjawiska, od cyberataków i dezinformacji po uzależnienie funkcjonowania przedsiębiorstw od dostawców komponentów i usług cyfrowych. W wyniku tego, to z czyich produktów i usług korzystamy, przestaje być jedynie kwestią wyboru konsumenckiego czy rynkowego, a staje się nieraz kwestią naszego indywidualnego i kolektywnego bezpieczeństwa, nawet jeśli rozumianego w sposób znacząco rozszerzony. Pamiętajmy, że nasza aktywność w sieci – niezależnie od tego, czy robimy zakupy, obsługujemy system zarządzania maszynami w fabryce, czy przesyłamy informacje o charakterze wrażliwym czy politycznym – zostawia ślad w postaci generowanych przy tym procesie danych. To, co się z tymi danymi dzieje – kto wchodzi w ich posiadanie, do czego je wykorzystuje, w jakim systemie prawnym funkcjonuje – ma znaczenie.

Projekty takie jak Gaja-X pokazują, że Europejczycy dogłębnie rozumieją stopień tych zależności. Bardzo często wymaga to antycypowania pewnych scenariuszy, które mogą się wydarzyć w związku z uwarunkowaniami, w których tkwimy. Gaia-X ma na celu budowę bezpiecznego i transparentnego ekosystemu dla danych w Europie w oparciu o sfederalizowaną infrastrukturę chmurową. Pokazuje również, że w Europie jest ambicja, aby rzeczywiście budować suwerenność w obszarze cyfrowym. Jest to tym bardziej ważne, że pod względem rozwoju technologii cyfrowych oraz ich zastosowań, Europa pozostaje wciąż w tyle za Chinami i Stanami Zjednoczonymi.

Utworzona w 2018 roku polska Chmura Krajowa związała się z firmami amerykańskimi, a nie podmiotami europejskimi. Na ile takie decyzje utrudniają budowę Europejskiej suwerenności cyfrowej?

Moim zdaniem nie ma tutaj żadnego konfliktu. Podobnie jak w przypadku Gaia-X, partnerami w tym projekcie są firmy amerykańskie, tak w przypadku Chmury Krajowej również jest to zrozumiałe. Chcemy budować własne zdolności i sięgamy po know-how od najlepszych. Pamiętajmy również, że takie firmy, czyli globalni liderzy technologiczni, nie od dzisiaj współpracują z całym naszym sektorem prywatnym, z naszymi rządami i administracją państwową, czy to w Polsce czy w Europie. Ta współpraca odbywa się oczywiście na warunkach, które są w regulowane przez europejskie rządy i instytucje unijne. Pamiętajmy także, że przy okazji wizyty prezydenta Bidena w Brukseli w czerwcu b.r., z inicjatywy Komisji Europejskiej powołano transatlantycką Radę ds. Handlu i Technologii – jest to efekt świadomości po obu stronach Atlantyku, że z wyzwaniami rewolucji technologicznej USA i UE będą radzić sobie najlepiej wtedy, gdy będą to robić razem.

Czy suwerenność cyfrową powinno się budować również w wymiarze narodowym? Czy takie podejście ma w Europie rację bytu?

Przy tej okazji znów możemy wrócić do koncepcji Europejskiej autonomii strategicznej i tego, dlaczego Europa tak naprawdę stara się budować tę autonomię. Otóż dlatego, że te 27 państw Unii, które osobno są na mapie świata stosunkowo małymi państwami w sensie demograficznym czy gospodarczym, razem są znacznie silniejsze. Są również znacznie silniejsze, kiedy mówią jednym głosem i mają przynajmniej pewną zgodność co do kierunku działań politycznych. Zatem konieczność takich projektów paneuropejskich nie bierze się z chęci integracji czy współdziałania dla idei, ale ze zrozumienia efektu skali, który jest pozytywny.

Pamiętajmy, że mamy dziś do czynienia ze światem coraz bardziej wielobiegunowym, gdzie takie państwa, jak Chiny, Indie, Brazylia czy Rosja, są coraz bardziej aktywnymi i asertywnymi aktorami. Jeżeli Europa chce być dla nich równorzędnym partnerem do negocjacji i do współpracy, to również musi działać jako jednolity podmiot.

Przy tej okazji warto dodać, że koncepcja suwerenności cyfrowej nie jest dyskutowana tylko w Europie. Ma ona także pewną historię w Chinach, gdzie już w 2015 r. przewodniczący Xi mówił o suwerenności internetowej, czasem mówi się o tym w również w Rosji. Natomiast w tych państwach koncepcja ta jest rozumiana zgoła inaczej - jako suwerenna i totalna kontrola aparatu państwowego nad tym, co się dzieje w cyberprzestrzeni. W Europie myślimy o tym inaczej.

Czasami pada argument, że konsekwentna realizacja suwerenności cyfrowej może mieć negatywne skutki w postaci końca uniwersalnego Internetu i podziału na regionalne sieci z różnymi zasadami. Czy ryzyko realizacji takiego scenariusza jest dziś realne?

Myślę, że wciąż ryzyko takie jest dość odległe, choć sądzę, że drogi USA i Chin będą w tej kwestii coraz bardziej się rozwidlać. O radykalizacji konfliktu technologicznego między tymi państwami zaczęto mówić mniej więcej 2 lata temu, kiedy Amerykanie w czasie kadencji Donalda Trumpa rozpoczęli silną ofensywę dyplomatyczną w obszarze technologii cyfrowych. W największym stopniu było to widoczne w obszarze technologii 5G. Departament Stanu w 2020 roku rozszerzył inicjatywę „Czystej Sieci”, która zakładała wykluczenie podmiotów chińskich ze współpracy w ramach sieci 5G. W efekcie pojawiły się obawy, że rzeczywiście zmierzamy w kierunku tak zwanej cyfrowej zimnej wojny, czyli sytuacji, w której będziemy mieli do czynienia z dwoma antagonistycznymi blokami bez jakiejkolwiek lub z bardzo małą interoperacyjnością.

Taki proces cyfrowego grodzenia byłby niepożądany, ponieważ utrudniałby wymianę danych i wszelkiego rodzaju kontakty – gospodarcze, polityczne lub te w życiu codziennym. W takich warunkach korzystanie z efektu skali byłoby utrudnione.

Czy narastająca rywalizacja Chin i USA nie doprowadzi ostatecznie do scenariusza większej fragmentaryzacji?

W obszarze globalnego Internetu wciąż wydaje się to mało prawdopodobne, ale już w obszarze konkretnych technologii będziemy obserwować radykalizację konfliktu, która może przypominać wyścig zbrojeń – np. o to, kto pierwszy osiągnie znaczące przewagi na polu informatyki kwantowej. Dotyczy to przede wszystkim technologii podwójnego zastosowania, które są szczególnie istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego. Na pewno także decydenci w Europie i innych częściach świata będą przykładali większą uwagę do potencjalnych konsekwencji dla bezpieczeństwa i prywatności wynikających z zastosowania technologii dostarczonych przez określone podmioty. Pochodzenie dostawców, jurysdykcja na terenie której funkcjonują, ich inni partnerzy biznesowi czy wręcz sposób, w jaki produkty czy usługi zostały zaprojektowane – wszystko to będzie potencjalnie odgrywało rolę decydującą o współpracy. Innymi słowy, wkraczamy w świat, w którym proces rozwoju i aplikacji technologii będzie w znacznej mierze świadomie kształtowany przez czynniki geopolityczne.

ikona lupy />
Michał Rekowski / Materiały prasowe / Radoslaw Kazmierczak

BIO: Michał Rekowski – dyrektor ds. badań w Instytucie Kościuszki, dyrektor programowy Europejskiego Forum Cyberbezpieczeństwa - CYBERSEC. Doktorant w Katedrze Bezpieczeństwa Narodowego Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie zajmuje się m.in. tematyką Europejskiej Autonomii Strategicznej. Kierownik projektu badawczego „Rola instytucji Unii Europejskiej w budowaniu Europejskiej Autonomii Strategicznej” finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki.. Pomysłodawca, współautor i redaktor raportu eksperckiego „Geopolityka nowych technologii cyfrowych” (2020).

Wywiad przeprowadzono w czasie konferencji CYBERSEC Regions&Cities 2021. Forsal.pl jest partnerem medialnym tego wydarzenia.