Jak ze stabilnej gospodarki zrobić kraj chorobliwie uzależniony od importu, zmagający się ze zbyt szybko rosnącymi cenami i z zagrożonym inwestycyjnym ratingiem? Wystarczy skopiować bieżące działania rumuńskiego rządu, który osaczony przez niezadowolone społeczeństwo postanowił zamknąć usta obywatelom, fundując im każdego roku olbrzymie wzrosty wynagrodzeń niezależnie od możliwości finansowych państwa – pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.

W drugiej połowie 2015 r. Rumunię zmieniły dwa wydarzenia. Pierwszym z nich było postawienie w stan oskarżenia byłego premiera Victora Ponty, pochodzącego z obozu socjaldemokratycznego (PSD). Drugim zaś rozległy pożar w jednym z bukaresztańskich klubów, który pochłonął ponad 60 ofiar.

Oba przypadki łączyły kwestie korupcyjne i oba przyczyniły się też do masowych protestów społecznych, które trwają praktycznie do dziś. Te protesty nie zmieniły jednak znacznie składu parlamentu. Po wyborach w 2016 r. nadal na szczeblu centralnym rządzi socjaldemokratyczna PSD, skonfliktowana z centroprawicowym prezydentem, a nawet Komisją Europejską, mimo że Rumunia obecnie przewodniczy przecież w UE. Jak jednak udało się utrzymać władzę PSD, która nie tylko straciła w 2015 r. premiera, ale również jej obecny jej lider nie może zajmować rządowych stanowisk ze względu na korupcyjne wyroki?

Deszcz gotówki

W latach 2016-2018 pensje w rumuńskim sektorze publicznym rosły w tempie przekraczającym 20 proc. każdego roku – według danych rumuńskiego banku centralnego. Przy niskim bezrobociu popchnęło to w górę również wynagrodzenia w sektorze prywatnym o kilkanaście proc. rocznie.

Reklama

>>> Czytaj też: Wielka Brytania to wciąż ziemia obiecana dla Rumunów i Bułgarów. Ale tylko dla nich

Jeszcze w styczniu 2015 r. przeciętne wynagrodzenie netto wyniosło w Rumunii 1740 lei, czyli po kursie sprzed czterech lat ok. 1635 zł na rękę. W pierwszym miesiącu 2019 r. przeciętne wynagrodzenie rumuńskiego pracownika wyniosło 2936 lei (2640 zł netto). Poza wzrostem wynagrodzeń obniżono również VAT – podstawowa stawka spadła z 24 do 19 proc., co znacznie zmniejszyło przychody państwa.

Dodatkowo władze były również hojne dla emerytów. Według danych MFW wydatki na świadczenia emerytalne wzrosły z 51 mld lei do 68 mld przez cztery lata, czyli o ponad 30 proc. Inne świadczenia społeczne od państwa wzrosły o ponad połowę – z 24 do 38 mld lei.

Silne wzrosty wynagrodzeń, poprzez konsumpcję doprowadziły do olbrzymiego wzrostu PKB – o 7,0 proc. w 2017 r. W tym roku wysoka również była inflacja – 4,0 proc. Ale to nie wzrost cen jest największym zagrożeniem dla Rumunii. Przy otwartych granicach popyt konsumentów został zaspokojony przez import, drastycznie pogarszając saldo wymiany handlowej i bilans rachunku bieżącego.

Import zaspokaja potrzeby

Dane MFW pokazują, że od 2007 r. do 2015 r. wydajność rumuńskiej gospodarki rosła mniej więcej zgodnie z wynagrodzeniami. Jednak już na początku 2018 r. wynagrodzenia były o ok. 20 proc. zawyżone w porównaniu do możliwości produkcyjnych gospodarki. Teraz prawdopodobnie trzeba do tego dołożyć kolejne 10 pkt proc., biorą pod uwagę dane banku centralnego dotyczące jednostkowych kosztów pracy za trzy pierwsze kwartały 2018 r.

W rezultacie wynagrodzenia Rumunów mogą być nawet o 30 proc wyższe, niż wynika to z ich ogólnej wydajności pracy. Ponieważ gospodarka nie jest w stanie wypełnić potrzeb konsumpcyjnych czy inwestycyjnych, kraj posiłkuje się importem.

Pod koniec 2014 r. deficyt w wymianie towarowej Rumunii ze światem był umiarkowany i wynosił ok. 6 mld euro, a saldo obrotów bieżących dzięki pozytywnemu wkładowi usług było w pierwszym kwartale 2015 r. nawet dodatnie (0,24 proc. PKB). Teraz deficyt wymiany towarowej wyliczany jako suma ostatnich 12 miesięcy sięgnął w styczniu 2019 r. 15,5 mld euro, czyli prawie 8 proc. PKB. Pokazuje to olbrzymią nierównowagę zewnętrzną kraju, która jest przede wszystkim rezultatem wzrostu wynagrodzeń i mało produktywnej konsumpcji.

Zakupowa bonanza dobiega końca

Oparte wyłącznie na zbyt mocno stymulowanej konsumpcji perspektywy wzrostu gospodarczego nie mogą być trwałe. Poza silnym wzrostem deficytu w obrotach towarowych kraj ma coraz większe problemy ze zbilansowaniem budżetu.

S&P Global Ratings ocenia, że deficyt sektora finansów publicznych będzie w każdym z najbliższych czterech lat przekraczał 3 proc. PKB, czyli kraj wejdzie w procedurę nadmiernego deficytu. Jeszcze bardziej pesymistyczna była Komisja Europejska w listopadzie, oceniając, że dziura w budżecie sięgnie 4,6 proc PKB w 2020 r.

Rząd ratuje się obecnie wprowadzeniem dodatkowych podatków (od hazardu, akcyzy) czy liczy na wyższą dywidendę od spółek skarbu państwa. Z drugiej strony władze Rumunii musiały się wycofać z absurdalnie skonstruowanego podatku bankowego, który miał być zależny od rynkowych stóp procentowych. S&P, uwzględniając tę decyzję, cofnął negatywną perspektywę ratingu dla Rumunii. Wiarygodność kredytowa dla tego kraju jest obecnie na najniższym poziomie inwestycyjnym, czyli BBB-.

Niezależnie jednak już od bieżących decyzji Rumunia powinna szykować się na poważne problemy. Koniec szaleńczego wzrostu wynagrodzeń i dziura w budżecie przełoży się szybko na ograniczenie inwestycji i znaczne spowolnienie wzrostu PKB. Gospodarka przez ostatnie lata stała się także znacznie mniej konkurencyjna, czego dowodem jest olbrzymi wzrost deficytu handlowego. Rumunię czeka więc twarde lądowanie, a z okresem prosperity kraj może się pożegnać na wiele, wiele lat.

>>> Czytaj też: Niewygodna konstrukcja podatku bankowego w Rumunii