Nowego prezydenta USA Donalda Trumpa długa droga dzieli od obsadzenia ok. 4 tys. stanowisk w państwowej administracji - zarówno ze względu na niewielką liczbę zaprezentowanych dotąd nominatów, jak i naturę systemu politycznego w USA - pisze "New York Times".

"Obejmujący urząd prezydent USA powinien obsadzić ok. 4 tys. stanowisk w swojej administracji. Nominaci na ponad 1 100 z tych stanowisk muszą zostać zatwierdzeni przez Senat. Żaden prezydent nie jest w stanie obsadzić wszystkich tych stanowisk w pierwszym dniu swojej prezydentury, polityczni weterani zalecają jednak, by nowy szef państwa w chwili zaprzysiężenia miał już zebrany personel Białego Domu - to 450 stanowisk niewymagających zgody Senatu - oraz nominatów na najważniejsze 100 stanowisk w kraju, dla których zatwierdzenie Senatu jest wymagane" - pisze "NYT" w poniedziałkowym komentarzu redakcyjnym.

Tymczasem Trump, który zdaniem gazety objął urząd prezydenta "z najbardziej niekompletną obsadą administracji w historii", "nie ma nominatów na trzy czwarte ze 100 najważniejszych stanowisk", a wskazani przez niego przedstawiciele personelu Białego Domu mają niewielkie doświadczenie polityczne - podkreśla "NYT".

"Zaledwie w czwartek Trump skompletował swój liczący 21 osób gabinet, a przed większością z nominowanych droga (do objęcia urzędu) jest jeszcze długa. (Trump) mianował ich bez wcześniejszej weryfikacji, a nietypowo wielu z nich to ludzie zamożni, których rozległy stan posiadania sprawia, że ich weryfikacja przez rządowe biuro etyki pod kątem potencjalnych konfliktów interesów trwa dłużej niż zazwyczaj. Stwierdzenie takiego konfliktu interesów lub zwykłe nienadawanie się (przedstawionych kandydatów na stanowisko) mogą jeszcze sprawić, że część z nich" nie obejmie funkcji, na które zostali nominowani - zauważa dziennik.

"NYT" przypomina, że do piątku Senat zatwierdził tylko dwóch, zamiast zapowiadanych przez Trumpa siedmiu, członków rządu - ministra bezpieczeństwa narodowego Johna Kelly'ego oraz ministra obrony Jamesa Mattisa. Zauważa też, że w obecnej sytuacji zespół współpracowników Trumpa poprosił ok. 50 ważnych urzędników dotychczasowej administracji, głównie związanych z bezpieczeństwem narodowym i dyplomacją, by pozostali jeszcze na stanowiskach.

Reklama

Jednocześnie "NYT" wskazuje na systemowe uwarunkowania, które każdego nowego prezydenta USA stawiają przed trudnym zadaniem nominowania licznych urzędników i w wielu przypadkach wymagają od nominatów przejścia żmudnej i nie zawsze uzasadnionej procedury weryfikacyjnej.

"Dlaczego w rządzie federalnym liczącym ponad 2 mln urzędników, z których wielu ma poważne doświadczenie, prezydent musi nominować 4 tys. osób, a Senat podjąć decyzję w sprawie 1,1 tys. (z nich)? Już zatwierdzenie kilkunastu nominatów na członków rządu wywołało w Senacie stan bliski chaosu, a co dopiero gdy liczbę tę pomnoży się przez 100" - zauważa "NYT".

Cytowany przez gazetę Max Stier z organizacji Partnership for Public Service, działającej na rzecz sprawnego rządzenia, wyjaśnia, że obecne komplikacje to "pozostałość systemu łupów" (ang. spoils system), czyli praktyki politycznej w USA, polegającej na obsadzaniu urzędów publicznych stronnikami partii zwycięskiej w wyborach bez względu na ich kwalifikacje, lecz w zamian za oddane partii przysługi.

Jako jeden ze sposobów na zmniejszenie obecnego obciążenia "NYT" wskazuje zredukowanie liczby stanowisk, których obsadzenie wymaga zgody Senatu. Według Partnership for Public Service blisko 700 najważniejszych stanowisk potrzebuje takiego zatwierdzenia, ale pozostałe 400 już nie.

Dziennik przypomina, że w 2012 roku na mocy specjalnej ustawy (Presidential Appointment Efficiency and Streamlining Act) powstała lista 169 stanowisk, które są obsadzane przez prezydenta, ale odtąd nie wymagały już zgody Senatu. "Trump mógłby skłonić Kongres do wydłużenia tej listy, ale najpierw musi sam się zmobilizować i sformować własną administrację" - konkluduje "New York Times". (PAP)

>>> Czytaj też: Prezydent Donald Trump przyjmie w piątek premier Wielkiej Brytanii Theresę May