/>
Mamy siedmiu kandydatów, ale liczy się dwójka. Przeprowadzono przy okazji przesłuchań głosowanie „próbne”. Pełniąca obowiązki szefa PISF Izabela Kiszka-Hoflik i menedżer Radosław Śmigulski dostali po sześć głosów. Niczego to nie przesądza, bo każdy członek komisji mógł głosować na trzy osoby. Ale widać preferencje. Pozostali nie dostali prawie nic. Andrzej Jachimczyk – dwa głosy.
Nad konkursem unosi się przekonanie, że wygra Radosław Śmigulski. W teorii wynika to z jego pozycji politycznej. Widzi się za nim Pawła Lewandowskiego, wiceministra kultury, z którym łączy go Stowarzyszenie Republikanie. W dodatku kandydat pracował niedawno w Totalizatorze Sportowym jako człowiek ministra skarbu Dawida Jackiewicza. Wystarczy, aby umocnić wiarę, że Śmigulski to człowiek z notesu PiS.
Możliwe, że Kiszka-Hoflik też nie jest bezbronna. Jej męża Wojciecha Hoflika, zajmującego się od lat produkcją filmową w TVP, kojarzy się wciąż z Jackiem Kurskim i z kuzynem prezesa Kaczyńskiego Janem Tomaszewskim.
Reklama
Dwójka członków komisji zapewniała mnie, że nikt z ministerstwa nie sugerował im wyniku. Jeśli panuje przekonanie, że Gliński wolałby Śmigulskiego, to z jednego powodu. Kiszka-Hoflik to ktoś z wewnątrz PISF. Tymczasem resort chce potrząsnąć układami rządzącymi PISF, niepisanym monopolem Stowarzyszenia Filmowców Polskich. To zdaje się bardziej gwarantować Śmigulski, choćby był uprzejmym technokratą odległym od pisowskiego jądra.
/>
Tylko na ile Gliński kontroluje komisję? Jest tam wiele osób mających w ministerstwie sprawy do załatwienia – szefowie filmowych instytucji czy delegaci branżowych stowarzyszeń. Ale nie wiadomo, jak zachowa się kilka postaci. Co zrobi dla przykładu Krzysztof Zanussi? A filmowiec Piotr Dumała? Albo przedstawiciel Polsatu Krzysztof Turkowski? W wielu głowach potrzeba stabilizacji może wygrać z obawą przed rewolucją.
Tak zwane środowisko już oprotestowuje wynik. Ośmiesza się Śmigulskiego jako producenta „Kac Wawy”, zapominając, że ta sama Syrena Films produkowała „Rewers”. Przedstawia jako osobę nieznaną w branży, upolitycznioną – choć poprzednią dyrektor Magdalenę Srokę przesadzano do PISF z fotela wiceprezydenta Krakowa, a jej związki jako menedżera kultury z filmem były skromniejsze od tych, którymi może się wykazać dawny filmowy producent i szef Agencji Filmowej w TVP.
Ale co najważniejsze – mamy tu przypadek podobny do konkursu we wrocławskim Teatrze Polskim. Nikt poważniejszy, kto mógłby przyćmiewać ewentualnego faworyta ministerstwa tytułami i zasługami, się nie zgłosił.
Owszem, ministerstwo powinno się zastanowić, czy potrzebny mu jest szef PISF skłócający je ze środowiskiem filmowym. Ale wobec przechylenia tego środowiska w jedną stronę, najbardziej radykalny szef zapowiada ledwie korektę. Prawda, że pani Kiszka-Hoflik nawet mocniej niż Śmigulski zapowiada w swoim programie otwarcie się na projekty patriotyczne. Ale ani ona, ani on nie stworzą na siłę nowych filmowców. I żadne nie jawi się jako ideologiczny radykał.