Zorganizowani przez związek zawodowy SEIU demonstranci atakowali Goldmana za jego niezwykle bliskie związki z rządem – wśród dawnych pracowników są między innymi byli sekretarze skarbu USA, wysocy rangą pracownicy Białego Domu i organów nadzoru z całego świata – i za zgarnianie wielkich zysków oraz przeznaczanie na płace miliardów dolarów, w czasie gdy jeden na dziesięciu Amerykanów jest bezrobotny.
Gdy bank spłacił większość rządowej pomocy i przebojem wrócił na szczyty Wall Street, magazyn Rolling Stone nazwał go wampiryczną kałamarnicą. Został wyśmiany w programie Saturday Night Live za otrzymanie porcji szczepionki przeciw świńskiej grypie poza kolejnością i skrytykowany przez przywódców religijnych, bo prezes Lloyd Blankfein zażartował, że wykonuje boże dzieło. Po prawie dwóch wiekach pracy z inwestorami, rządami i największymi firmami Goldman znalazł się w tarapatach.
Goldman odmówił komentarza. To prawdopodobnie znak, że ataki wytworzyły w nim syndrom oblężonej twierdzy. Osoby znające sytuację twierdzą, że pracownicy banku są zszokowani taką odmianą publicznego wizerunku i boją się o swoje bezpieczeństwo, jeżeli szczegóły ich wynagrodzenia wyciekną do opinii publicznej.

Ucieczka przed kryzysem

Reklama
Przeprosiny, które złożył Lloyd Blankfein, prezes Goldman Sachs, za rolę, jaką Goldman odegrał w kryzysie, i decyzja banku o przeznaczeniu 500 mln dol. w ciągu najbliższych pięciu lat na pomoc drobnej przedsiębiorczości w USA, nie uciszyły krytyków. Ponieważ kierownictwo banku już przeznaczyło w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy tego roku 16,7 mld dol. na wynagrodzenia, rodzi się pytanie, czy w obliczu tak powszechnej krytyki bank będzie dalej w stanie zarabiać pieniądze w swoim stylu.
W siedzibie Goldmana przy Broad Street panuje obawa, że organy nadzoru, politycy, a nawet inwestorzy mogą podkopać dwa fundamenty sukcesu firmy: twardą kulturę korporacyjną równoważoną wysokimi wynagrodzeniami i agresywne strategie transakcyjne.
Pod pewnymi względami Goldman jest ofiarą własnego szybkiego wyjścia z kryzysu. Po bankructwie Lehman Brothers we wrześniu 2008 r. akcje Goldmana i jego odwiecznego rywala, banku Morgan Stanley, spadły na łeb na szyję, bo inwestorzy bali się, że czerpią finansowanie z płochliwych rynków kapitałowych, a nie z depozytów. W ciągu kilku dni władze pozwoliły Goldmanowi i Morganowi przekształcić się w holdingi bankowe. Ten ruch umożliwił otrzymanie miliardów dolarów rządowej pomocy, w zamian za co znalazły się pod nadzorem Fed.
Ta konwersja położyła fundamenty pod renesans Goldmana. W ciągu 15 miesięcy pozyskał miliardy dolarów od inwestorów, w tym od Warrena Buffetta, otrzymał i spłacił 10 mld od rządu, a w pierwszych dziewięciu miesiącach roku zarobił 12,5 mld dol. Jego akcje są dziś warte ponad dwa razy więcej niż w najgorszym momencie 2008 roku, a wielu spośród 30 tys. pracowników spodziewa się sowitych premii.

Kult sukcesu

Wyniki Goldmana zostały zbudowane na dwóch filarach: długoterminowej determinacji, by zarabiać pieniądze raczej jako firma niż jako zbiór indywidualności, i odważnych strategiach transakcyjnych.
Na dzisiejszym Wall Street, gdzie usługi są często ustandaryzowane, Goldman ma coś, co mało kto potrafi powtórzyć: spójną kulturę zbudowaną wokół maksymalizacji zysków. – Jedna rzecz nie zmieniła się od 50 lat: kult komercyjnego sukcesu i odraza do tracenia pieniędzy – mówi jeden z byłych prezesów. Zazdrosny konkurent dodaje, że mówiąc o dziele bożym, Blankfein powinien dodać, że w religii Goldmana Bóg i mamona to jedno i to samo.
Prawdy wiary Goldmana zostały doprowadzone do perfekcji przez 130 lat funkcjonowania na zasadzie partnerstwa – od założenia w 1869 roku przez niemieckiego imigranta Marcusa Goldmana, do 1999 roku, kiedy firma weszła na giełdę. Czołowi menedżerowie Goldmana, wciąż nazywani partnerami, są wyłaniani dwa razy w roku w ramach procesu, który powoduje podziały między tymi, którym się udało, i tymi, którzy zostali w trybie doraźnym „zdepartnerowani”, ponieważ nie przeszli przeglądu. Partnerzy powinni się zachowywać jak właściciele, a nie jak pracownicy – na przykład nie sprzedawać akcji Goldmana do czasu przejścia na emeryturę.

Ukryte prezenty

Doświadczenie Goldmana nie polega jedynie na unikaniu strat. Kultywując relacje inwestorskie i doradcze z tysiącami firm i inwestorów, Goldman zyskuje wiedzę, którą wykorzystuje we własnych operacjach.
Przewaga Goldmana nie jest ewidentna przy transakcjach z użyciem środków własnych, tzw. proprietary trading, na które przypada niespełna jedna dziesiąta jego zysków – jak przy transakcjach podstawowych, w których używa on swojego kapitału do zabezpieczania operacji klientów. Stało się to szczególnie ważne od momentu rozpoczęcia kryzysu, kiedy to rządy wsparły system płynnościowy i utrzymywały stopy procentowe na ultraniskim poziomie, dzięki czemu te banki, które przetrwały, mogły z łatwością zarabiać pieniądze. Goldman w pełni wykorzystał to, co inwestor George Soros nazwał ukrytymi prezentami od rządu – a także dorozumiane gwarancje, że on i niektórzy rywale są zbyt duzi, by upaść.
Trading jest w tym roku wielkim motorem zysków Goldmana, ponieważ rynki kredytowe odtajały, a ograniczona konkurencja pozwoliła żądać więcej za swój kapitał. Dział papierów dłużnych, walut i surowców miał w pierwszych dziewięciu miesiącach tego roku przychody netto w wysokości 19,3 mld dol. To ponad połowa ogółu przychodów netto. Nawet jeżeli Goldman dalej będzie zarabiał pieniądze i zneutralizuje konsekwencje przyszłych zasad dotyczących wyższych wymogów kapitałowych i niższego zadłużenia, ataki na niego zagrażają jednemu z największych skarbów, jaki posiada bank: marce.