Dochody mają wynieść 248 mld 868 mln 601 tys. zł, wydatki - nie więcej niż 301 mld 82 mln 817 tys. zł.

Za przyjęciem ustawy głosowało 237 posłów, 190 posłów było przeciw, jeden wstrzymał się od głosu. Posłowie przyjęli 10 poprawek, z których 9 zgłosili posłowie koalicji.

Minister finansów Jacek Rostowski powiedział, że jest bardzo zadowolony z uchwalonej ustawy budżetowej na 2010 r. "Jest to budżet odpowiedzialny, ostrożny i bezpieczny" - ocenił. Według ministra, proponowane przez opozycję poprawki do przyszłorocznej ustawy budżetowej "z punktu widzenia merytorycznego" były bezpodstawne. Rostowski wyjaśnił, że zakładały one zwiększenie wydatków kosztem zmniejszenia dofinansowania dla projektów unijnych. Jego zdaniem, w związku z tym do Polski trafiłoby mniej środków z UE. "To jest dowód na to, że opozycja własnych poprawek nie traktowała poważnie" - ocenił. Na pytanie, czy będzie potrzeba nowelizacji budżetu na 2010 r., szef resortu finansów powiedział: "Myślę, że nie będzie takich potrzeb; nic takiego nie przewiduję". Podkreślił, że "Polska coraz lepiej sobie radzi gospodarczo w świecie, który jeszcze jest trapiony kryzysem".

Zdaniem Andrzeja Sadowskiego, wiceprezydenta Centrum im. Adama Smitha, budżet na 2010 r. został skonstruowany bardzo konserwatywnie. "Jest taki sam jak poprzednie - z tymi samymi błędami i grzechami. Nie widać w nim eliminowania wydatków na rzecz różnych grup interesu, które państwo ponosi od lat. Dużo się mówi o tym, że trzeba redukować wydatki publiczne, ale w kolejnych budżetach nie znajduje to odzwierciedlenia" - powiedział. Jego zdaniem, redukcja wydatków byłaby widocznym znakiem, że rząd chce podjąć reformę finansów publicznych.

Reklama



Według niego, reforma finansów publicznych jest tak potrzebna, że rząd prędzej czy później będzie musiał ją przeprowadzić. "Jednak będzie to robił przy bardzo niskim wzroście gospodarczym, który w każdej chwili może się załamać. Rząd byłby w o wiele bardziej komfortowej sytuacji, gdyby miał gospodarkę, która jest w stanie sfinansować tak bardzo kosztowny proces naprawy finansów publicznych" - wyjaśnił.

Ekonomista Marek Zuber również ocenił, że budżet na 2010 r. jest kolejnym, którego nie można nazwać budżetem reform. "Budżet na 2010 r. nie wprowadza zmian, które w przyszłości mogłyby być podstawą do ograniczenia wydatków budżetowych. Trzeba oczywiście pamiętać, że powstawał on w czasie jednego z największych kryzysów gospodarczych, jakie znamy, ale nie może to usprawiedliwiać braku radykalnych działań" - powiedział Zuber. Zdaniem ekonomisty przyszłoroczny budżet "w sposób mało wyrazisty pokazuje wydatki państwa". "Wiele z nich jest kamuflowanych tak, by rzeczywisty deficyt budżetowy był mniejszy" - powiedział. Wyjaśnił, że chodzi np. o zrzucanie części zadań - a w efekcie wydatków - na samorządy, czy o przesuwanie niektórych wydatków na następne okresy. "Tak dzieje się od wielu lat, ale teraz nastąpiła kumulacja takich działań, a do tego mamy do czynienia z przyhamowaniem wzrostu gospodarczego i wzrost deficytu budżetowego do poziomu ponad 52 mld zł" - dodał.

Główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu Janusz Jankowiak uważa, że deficyt w przyszłym roku będzie niższy, niż ten zapisany w ustawie budżetowej. "Spodziewałbym się, że zarówno dochody podatkowe państwa, jak i niepodatkowe będą wyższe niż te ujęte w ustawie budżetowej" - powiedział. Dodał, że w takim wypadku deficyt będzie o wiele mniejszy. Jego zdaniem ostatecznie deficyt będą obniżały inne wpływy, których w budżecie nie uwzględniono. Wyjaśnił, że nie ujęto w nim choćby wypłaty zysku z NBP, który szacuje na 4-8 mld zł. Poziom przychodów państwa z dywidendy też jest zdaniem ekonomisty zaniżony. "Jednak potrzeby pożyczkowe i tak będą bardzo duże: według przedłożenia rządowego potrzeby brutto przekraczają one 200 mld zł i choć będą one wynosiły jakieś 180 - 190 mld brutto, to jest bardzo dużo" - powiedział.