Tymczasem gospodarka pili. W grudniu Merkel spotkała się w Berlinie z 30 przedstawicielami banków i biznesu, z Ackermannem i prezesem Siemensa Peterem Loescherem na czele oraz pracodawcami i związkowcami. Zastanawiano się nad sposobami uzdrowienia gospodarki i rozwiązaniem problemu kredytów dla przedsiębiorstw. Rząd wyznaczył mediatora, który ma pomóc firmom w dostępie do kredytów. To Hans-Joachim Metternich, prezes niewielkiego Banku Inwestycyjnego i Ekonomicznego Rozwoju w Nadrenii Palatynacie.

Na spotkaniu z udziałem prezesa Bundesbanku Axela Webera, banki komercyjne poparły jednak prezesa Ackermanna, który uważa, że to sektor bankowy powinien stworzyć fundusz ratunkowy, by kapitał był łatwiej dostępny dla firm. - Po 4 godzinach dyskusji nie udało się jednak określić skali ani źródła wspierania funduszu - przyznał minister finansów Wolfgang Schauble. - Obie strony zgodziły się z ogólną propozycją, ale banki komercyjne wyraźnie zasugerowały gotowość opracowania własnego planu. Wskazywały, że ponoszą własną odpowiedzialność za pomoc niemieckiej gospodarce - dodał.

Politycy ostrzegają

Merkel i minister gospodarki Rainer Bruederle od pewnego czasu ostrzegają, że małym i średnim firmom w Niemczech grozi zapaść kredytowa, a w konsekwencji ruina. Firmy zwane z niemiecka Mittelstand, dają zajęcie 70 proc. zatrudnionych. Dla nich kredyty to kluczowy problem ekonomiczny i społeczny. Wręcz ”krytyczny”, jak nazwała Merkel w orędziu o stanie państwa. W następstwie kryzysu finansowego banki unikają pożyczania pieniędzy firmom o słabszym ratingu, a to godzi głównie w małe firmy w realnej gospodarce. Niemieckie przedsiębiorstwa odczuły tak ostro ograniczony dostęp do kredytów po raz pierwszy od 4 miesięcy, podaje monachijskiego instytut Ifo. Dodaje, że i wielkie koncerny narzekają na twardą politykę banków.
Minister Bruederle zaapelował do banków o “wypełnianie obowiązki wobec całej gospodarki”. W telewizji ZDF oświadczył, że mogą i powinny przyśpieszyć udzielanie pożyczek. Jeśli nie uczynią tego, to „państwo podejmie dalsze działania regulacyjne”, ostrzegł. Przypominał, że to podatnicy pomogli uniknąć bankructw, a rząd wpompował miliardy euro w zagrożony sektor finansowy.

Reklama

Bankierzy nie lubią polityków

W Niemczech coraz częściej dochodzi do starć między politykami a biznesmenami, zwłaszcza bankierami. Przedmiotem sporu są rządowe programy wsparcia gospodarki, spadek kredytowania czy bonusy prezesów. Faktycznie chodzi o to, kto będzie kontrolował wydarzenia, politycy czy biznes?
Coraz częściej pojawiają się ostrzeżenia, że nowy kryzys jest tuż za rogiem. Chcąc zapobiec katastrofie Merkel stara się wprowadzić ściślejszą kontrolę nad bankami. Ackermann robi wszystko, by do tego nie doszło. Najbardziej zapalnym punktem jest deficyt kredytów na rynku. - Sytuacja finansowa wielu firm jest krytyczna, co stawia pod znakiem zapytania odbudowę gospodarki – alarmował 30 listopada szef monachijskiego Ifo Hans-Werner Sinn. W br. liczba bankructw w Niemczech skoczyła o 16 proc. i objęła już ponad 34 tys. firm, a pracę utraciło 521 tys. osób. - Sytuacja kredytowa pogorszyła się, ale nie na tyle, aby mówić o zapaści – ripostował Juergen Fitschen, członek zarządu Deutsche Bank odpowiedzialny za rynek niemiecki. – Bardziej groźna stanie się w 2010 r. Ale czy oznacza to, że banki muszą utrzymać wszystkie firmy przy życiu? Nie - dodał. Merkel dostrzega opór banków i chce zbudować koalicję przeciwko Ackermanowi i szefem innych banków, złożoną z zarządców przemysłu i handlu. Otwarcie wspomniała o tym na listopadowym spotkaniu Konfederacji Pracodawców Niemieckich (BDA). Potrzebuje jednak prawdziwych fighterów do walki z finansjerą.



Ackermann ripostuje

Zwłaszcza, że Ackermann na każdym kroku podkreśla, iż rząd powinien większą wagę przywiązywać do probelmow z budżetem, a nie tłumaczyć finansistom, jak prowadzić interesy. Uważa, że politycy nie rozumieją zawiłości świata finansów. Choć z atencją wyraża się o „socjalnych ciągotach” pani kanclerz, nigdy nie powiedział, że je aprobuje. Mierzi go zwłaszcza, że politycy ostro krytykują prywatne banki, a łagodnie podchodzą do Landesbanken czyli banków państwowych w landach. Ale krytyczne uwagi pod adresem rządu wyraża z uroczym uśmiechem na twarzy. W 2008 r. Ackermann choć mógł, nie zasugerował Merkel pomocy państwa dla monachijskiego Hypo Real Estate. Gdyby rząd wówczas nie wsparł go miliardami euro, to Deutsche Bank wraz z innymi mógłby zatonąć. Przetrwanie zawdzięcza więc politykom. Nigdy jednak nie uda się do Berlina na kolanach. Nie uznaje słowa „wdzięczność”.

Walka osobowości

Spór Merkel z Ackermannem to również kwestia różnych osobowości, które mocno wierzą w siebie. 61-letni Ackermann, Szwajcar z pochodzenie, uczynił wiele dobrego dla Deutsche Bank podczas kryzysu. Dookoła waliły się imperia finansowe, a jego bank wciąż miał zyski. – Teraz mogą dojść nawet do 25 proc. - obiecuje. 55-letnia Merkel, która spędziła młodość w NRD, została po raz drugi kanclerzem i może wreszcie rządzić w preferowanym partnerem kolacyjnym Wolnymi Demokratami (FDP). Zamierza ograniczyć m.in. podatki o 24 mld euro do 2011 r. Styl rozmowy Merkel jest bezpośredni i jasny. Ackerman zwykł promować siebie i swoje argumenty. Ona wyraża uwagi z pewnym sarkazmem. Kiedyś byli przyjaciółmi. Ackermann to gentleman w starym dobrym stylu, z manierami, które uwielbia Merkel. Na początku kryzysu był nawet jej doradcą. Rozumieli się doskonale. Ale 29 września 2008 r. odbyla się fatalna rozmowa telefoniczna.

Ok. 1 w nocy, gdy rząd debatował nad wsparciem monachijskiego Hypo Real Estate, negocjacje z bankami utknęły w martwym punkcie. Gotowe były wesprzeć tylko 7 mld euro. Merkel zadzwoniła na prywatną komórkę Ackermanna i zażądała 10 mld euro. – Za dużo! - odparł. – No to 9 mld - powiedziała Merkel. W końcu stanęło na 8,5 mld euro. Gdyby nie doszło do porozumienia, światowy system finansowy mógłby złamać się. A tak załamał się przyjaźń między nimi.

Różne spojrzenia

Ackermann, gdy patrzy na świat, to widzi tylko miejsce, gdzie Deutsche Bank robi interesy. – Silny Deutsche Bank jest dobry dla Niemiec - podkreśla. Jest przekonany, że Merkel myśli podobnie. Ma rację, ale nie do końca. Ona nie uważa banku za pępek świata. Postrzega bowiem świat jako miejsce, gdzie bez mała 7 mld ludzi musi znaleźć sobie w miarę wygodne miejsce. Prezes chce zaś uczynić z banku najlepsze miejsce dla wybranych, z grubymi portfelami. To godzi w poczucie sprawiedliwości społecznej Merkel, która wie, że takie egoistyczne podejście przyczyniło się do kryzysu finansów na świecie. Jeżeli więc sytuacja powtórzy się, to zwykli ludzie zapytają wówczas - gdzie byli politycy? Stąd poparcie dla działań Grupy G-20, która zażądała ograniczenie premii prezesów banków i trzymania większych rezerw gotówki w skarbcach. Żadne z tych żądań nie zostało ujęte w reguły prawa. Co jest dobre dla Ackermanna jest złe dla polityków. Podróżuje więc po świecie, by przekonywać, że różne ograniczenia nie powinny dotyczyć banków. Wiadomo, że system przepisów byłby skuteczny gdyby obowiązywał na całym świecie. Szuka więc sojuszników. Znalazł w kręgach finansowych Ameryki i Wielkiej Brytanii, gdzie gospodarki są bardzo zależne od sektora finansów.

Sedno walki

To jest właśnie centrum walki, w którym znalazła się Merkel. Ten, kto stanowi prawa, jest najważniejszy w obecnej sytuacji. Czy jest to Acekermann i inni bankierzy? Czy Merkel i jej sojusznicy, jak prezydent Francji Nicolas Sarkozy? Problemem jest „prymat państwa nad gospodarką”, uważa prezydent RFN Horst Koehler. Innym problemem jest demokracja, którą Merkel nazywa “fundamentem wszystkiego”. - Gospodarka zaskoczy tylko wtedy, gdy dostawy kredytów będą wystarczające - mówiła na berlińskim spotkaniu z biznesem. Zaś banki „mają społeczny obowiązek” aby pomagać. – To są ich funkcje usługowe wobec przedsiębiorstw. Dlatego uczynimy wszystko, aby wypełniły te obowiązek - przekonywała. Już idąc na spotkanie oświadczyła: - Kryzys jeszcze się nie skończył. Przewiduję, że będziemy musieli poświęcać mu sporo uwagi jeszcze przez długi czas.

ikona lupy />
Josef Ackermann / Bloomberg
ikona lupy />
Kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezes Deutsche Bank Josef Ackermann / Bloomberg