Nie ulega wątpliwości, że cała artyleria wytoczona przeciwko bankierom, którzy „nie dopięli swego”, jeśli chodzi o bankowe premie, była w pełni uzasadniona. Nie mogę jednak wyzbyć się wrażenia, że centralni bankierzy zbyt lekką ręką przebrnęli przez postkryzysowy czyściec.

Chociaż środki stymulacyjne wstrzyknięte do systemu bankowego pogarszają bańkę kredytowej, stanowią one potencjalnie znacznie mniejszą przyczynę kłopotów niż zachowania banków centralnych na całym świecie.

Wbrew ostatnim zdumiewającym twierdzeniom Bena Bernanke, prezesa Rezerwy Federalnej, że Fed w większości nie ponosi winy za stworzenie bańki, czyli niebezpiecznej inflacji aktywów, to właśnie na bankach centralnych spoczywa odpowiedzialność za nadmierną ekspansję kredytową w przeszłości. Stopniowość i transparentność stosowana przez Fed przy podnoszeniu stóp procentowych w połowie dekady także potwierdza, że bankierów nigdy nie zaszokował bezprecedensowy spadek walorów bankowych, co należało potraktować, jako niebezpieczny fenomen. Mimo powszechnie przyjętego założenia, że finansowe innowacje wywołały większość szkód w czasie kryzysu, znacznie ważniejszym tutaj czynnikiem było rozpowszechnienie w bankach dźwigni finansowych.

Akademicy, którzy dominują we współczesnej bankowości centralnej są przywiązani do tezy o skuteczności rynków oraz niezawodności celów inflacyjnych i to bez względu na to, czy doszło do zachwiania równowagi z powodu łatwego dostępu do kredytów i rosnących cen aktywów. Prowadzi to do fałszywego przekonania, że bańki nie można wykryć na czas i że lepiej czyścić teren po erupcji niż zawczasu iść pod wiatr, kiedy boom jeszcze trwa w najlepsze. Polityka monetarna dlatego jest asymetryczna. Stopy procentowe są redukowane, kiedy ceny aktywów spadają, ale nie są one podnoszone w reakcji na dzikie przegrzanie rynków.

Obecnie, wobec głębokiej globalnej recesji wywołanej przez kryzys finansowy, staje się oczywiste, że konsekwencje tej asymetrii są katastrofalne. Nie można pozwolić, aby to trwało dalej. Ale w ostatnich deklaracjach czołowych bankierów centralnych nic nie wskazuje na zmiany w debacie toczonej pod hasłem „schudnąć lub czyścić”, nawet jeśli wiara bankierów w skuteczność rynków została mocno nadwerężona.

Reklama

Ich odpowiedź na kryzys sprowadza się do niewielkich zmian w zarządzaniu stopami procentowymi, większych wymogów regulacyjnych w odniesieniu do kapitału i płynności oraz deklaracji wprowadzenia nadzoru monitorującego stabilność systemu finansowego. Ta mieszanina polityki ma jeden główny mankament: nie jest skuteczna.



Monitoring stabilności finansowej ma badać ryzyka systemowe, między innymi poprzez dynamiczne przeciwdziałania procykliczności w systemie finansowym. Trudno temu odmawiać logiki. Natomiast radość z monitoringu stabilności finansowej - z punktu widzenia centralnych bankierów - polega na tym, że mogą oni twierdzić, iż realizowana przez nich polityka monetarna jest nienaganna, podczas gdy przyczyna problemu tkwi w braku odpowiednich instrumentów politycznych – mówi Sushil Wadhwani, były członek komitetu polityki monetarnej Bank of England i jeden ze zwolenników podejmowania działań zanim dojdzie do kryzysu.

Bardziej rygorystyczne podejście do wymogów kapitałowych może zachęcić regulatora do arbitralności oraz sprzyjać rozwojowi systemu bankowego w szarej strefie. Należy także zważyć, że w Hiszpanii, gdzie dynamiczne ustalanie rezerw funkcjonowało podczas poprzedniego cyklu ekonomicznego, nie zdołano powstrzymać gigantycznego boomu, a następnie krachu w sektorze nieruchomości, po którym doszło do głębokiej recesji.

CZYTAJ TAKŻE: Dlaczego Bernanke zasługuje na drugą kadencję

Nasuwają się także kłopotliwe pytania, jak się to ma do zarządzania stopami procentowymi, zwłaszcza tam, gdzie dynamiczne ustalanie rezerw jest nadzorowane przez niezależnego regulatora. Wtedy polityka monetarna musiałaby spieszyć z pomocą. Toteż po antycyklicznych wymogach kapitałowych można się w najlepszym razie spodziewać, że mogą one tylko nieco zaradzić, ale nie rozwiązują problemu.

Wobec ryzyka recydywy musimy odwołać się do staromodnej mądrości centralnego bankowca w wydaniu Williama McChesney’a Martina, byłego szefa Fedu, który powiedział, że zadanie Fed polega na odbieraniu głównej zabawki, kiedy party jeszcze trwa – innymi słowy, na podnoszeniu stóp procentowych. To wymaga jednak odwagi, gdyż oznacza przyzwolenie na wzrost bezrobocia w danym momencie, po to żeby uniknąć jeszcze większego bezrobocia w przyszłości. To może również poirytować polityków, co stwarza ryzyka dla niezależności banku centralnego. Ale to znamienne, że w swoim wystąpieniu z 3 stycznia Bernanke powiedział, że jeśli reformy regulacyjne okażą się niedostateczne dla zapobieżenia niebezpiecznemu piętrzeniu się ryzyk finansowych, „musimy być gotowi do zastosowania polityki monetarnej jako dodatkowego narzędzia dla rozwiązania tych ryzyk – postępując ostrożnie i zawsze pamiętając o trudnościach nieodłącznie związanych z takim podejściem”.

Ta lina ratunkowa, której towarzyszy zapierająca dech sugestia, że Fed jest zawsze gotów do uprzedzającego zaostrzenia polityki, oznacza zarazem pełną niechęci gotowość do odebrania piłki, kiedy do wykonania pozostaje jeszcze kilka manewrów. Zatem być może już czas, aby znowu do polityki monetarnej wprowadzić więcej bankierów z sektora prywatnego, która mają praktyczną wiedzę o rynku. Kłusownicy występujący w nowej roli gajowego mogą nauczyć akademików z banków centralnych nieco zdrowego rozsądku.

ikona lupy />
Szef Banku Anglii Mervyn King (po lewej) i prezes EBC Jean-Claude Trichet (po prawej); w tle szef Banku Japonii Toshihiko Fukui / Bloomberg