ROZMOWA
MARCIN PIASECKI, PAWEŁ SOŁTYS:
Mamy bardzo różne opinie o kryzysie, o tym, jak to z nim jest. Jak pan to widzi?
JAROSŁAW BAUC*:
Reklama
Nie wiem, czy będzie kolejna fala, choć widzimy np. kolejne osłabienie złotego. Uważam, że długoterminowo nasza waluta będzie zyskiwać. To ma mniejszy związek z sytuacją Polski, a raczej z innymi państwami i ogólnym klimatem co do pożyczania rządom. Rynek jest bowiem otwarty – to ci sami inwestorzy kupują obligacje polskie, greckie czy niemieckie.

Czy Polska powinna być w klubie G20?

Myślę, że jest to bardziej kwestia ambicjonalna, niż rzeczywistego wpływu na bieg wydarzeń. Zresztą będziemy niedługo przewodzić Unii Europejskiej i jako reprezentant Europy znajdziemy się w trym klubie. Obiektywnie, nie wiem czy Polska jest 20 gospodarką świata, nie śledziłem tych statystyk. Pewnie miło byłoby tam być, ale nie przywiązywałbym do tego nadmiernej wagi. Najczęściej padają tam polityczne deklaracje co do ogólnych kierunków, jak np. na ostatnim szczycie w Kanadzie w kwestii konieczności redukowania deficytów. A przełożenie deklaracji na praktykę w poszczególnych państwach jest długotrwałe i wielce niepewne.

Pytamy pana, byłego ministra finansów, o finanse publiczne w Europie. Co się dzieje ze strefą euro? Czy ona przetrwa?

Europa ma od dłuższego czasu problemy, szczególnie w obszarze zobowiązań emerytalnych i zdrowotnych. Jest to zlepek naturalnych zjawisk demograficznych związanych z wydłużaniem życia i z przesuwaniem się struktury liczby osób z pracujących na niepracujących. Na ten trend nałożył się kryzys sprzed dwóch lat, który objawił się ujemną dynamiką PKB w niemal całej Europie. Baza dochodu, z której można czerpać na rzecz świadczeń społecznych zatem się obniżyła. Sektor publiczny przejął ponadto znaczną część zobowiązań sektora prywatnego w szczególności upadających banków. W efekcie dług publiczny będący pod stałą presją wydatków socjalnych zwiększył się raptownie. Widzimy dziś reperkusje. Rynki finansowe tracą zaufanie do niektórych krajów, wątpią, że ten dług może być należycie obsługiwany.

To się zdarzyło w Grecji.

Są też wątpliwości co do innych południowych krajów. Nie najlepiej to wygląda w Wielkiej Brytanii, która nie należy do strefy euro, ale była dość szczodra w „upaństwawianiu” tzw toksycznych aktywów sektora bankowego. Są potrzebne działania krótkoterminowe, takie jak restrukturyzacja zadłużenia i przeniesienie tych płatności na przyszłe lata. Nie oznacza to jednak redukcji tego długu - wręcz przeciwnie. Potrzebne są oczywiście działania długofalowe, dość radykalnie reformujące systemy emerytalne w Europie i zobowiązania państwa wobec emerytów. Tylko w Polsce cały deficyt budżetowy, a może i z nawiązką jest związany z dofinansowywaniem systemu emerytalnego. Składki od osób, które dzisiaj pracują nie są wystarczające na wypłacanie emerytur, braki trzeba uzupełniać wpływami z podatków. To jest prawdziwe wyzwanie, aby po pierwsze zaktywizować osoby niepracujące, wydłużyć wiek emerytalny, a nawet go zlikwidować. Na dobrą sprawę nie wiem czemu granicy - 60 i 65 nie można traktować jak przeżytku.

To wynika m.in. z dyrektyw unijnych.

Prawo można zawsze zmienić. W polskiej gospodarce mamy całe obszary zobowiązań emerytalnych nieuregulowane, lub uregulowane dość dziwnie. Mówię tu o rolnictwie, o emeryturach mundurowych i innych grupach zawodowych. To jest podstawowy problem do rozwiązania. Jeśli w najbliższych latach i w Polsce i w Europie nie będzie skoordynowanych działań uwiarygadniających obsługę długu publicznego w przyszłości, to zaczną się problemy, bo nie będzie chętnych do pożyczania, a może nawet do rolowania obecnego długu. Zreformowanie systemu emerytalnego jest podstawowym wyzwaniem dla polityków na całym kontynencie.

Czyli to powinien być priorytet rządu?

Oczywiście, jest to priorytet. To dotyczy nas wszystkich, gdyż jesteśmy, albo będziemy emerytami. Albo składamy się na wypłaty emerytalne dla innych, albo z nich korzystamy. Zmiany muszą być zatem przeprowadzone w konsensusie politycznym i porozumieniu społecznym.

Europa zaczęła ciąć swoje wydatki, ale nie emerytalne. Pana zdaniem to zły sposób?

Na krótką metę cięcie wydatków inwestycyjnych jest proste i najmniej bolesne. Oczywiście nie jest to rozwiązanie problemu, a jego kumulowanie. W Polsce, na szczęście, nie było redukcji ważnych wydatków infrastrukturalnych. Na tle Europy w trakcie tego kryzysowego okresu prowadziliśmy bardzo racjonalną politykę fiskalną. Budowa infrastruktury społecznej powinna sprzyjać ogólnej efektywności gospodarczej, podniesieniu w przyszłości tempa wzrostu gospodarczego, czyli tego tortu, z którego można potem wydzielać kawałki dla poszczególnych grup społecznych.

Plus jest liderem na rynku telefonii komórkowej. Na długo?

Nie bierzemy udziału wyścigu na liczbę kart sim. Zwłaszcza, że czasami jest to czysto statystyczna operacja, zależna od częstotliwości odłączeń nieaktywnych klientów usług prepaid (na kartę). Ten wskaźnik nie ma więc większego znaczenia. Istotne są wyniki finansowe, a pod tym względem nadal przewodzimy.

Czyli ścigacie się na wyniki finansowe, a jakość usług, wachlarz oferty schodzi na drugi plan?

Oczywiście zachodzi tu ścisły związek. Nie ma zadowalających wyników finansowych bez właściwej oferty dla klientów, czy dobrej jakości usług. Raz jeszcze podkreślę jednak, że nie chodzi o wyścigi. Celem zarządu Polkomtela, tak jak każdej spółki, jest troska o jej wartość i o to, aby akcjonariusze byli zadowoleni ze stopy zwrotu. Które miejsce na rynku według tej czy innej klasyfikacji zajmujemy jest drugorzędne. Tak się złożyło, że Polkomtel uzyskał żółtą koszulkę lidera nie tylko z punktu widzenia wyników finansowych i rentowności, ale także pod względem liczby klientów

Akcjonariusze są zadowoleni, spółka jest warta 16-17 mld złotych. Spółka przeznaczy na dywidendę 60% zysku. Co z pozostałymi 40 proc.?

40 proc. z zysku wypracowanego w 2009 roku akcjonariusze zgodzili się zachować w spółce, przychylając się do rekomendacji zarządu, związanej z tym, że dziś trudniej jest uzyskać atrakcyjne warunki finansowania zewnętrznego, takie jak instrumenty dłużne czy dodatkowe kredyty. Tymczasem Polkomtel ma istotne plany - inwestujemy w infrastrukturę, spodziewamy się ogłaszanego przez Urząd Komunikacji Elektronicznej przetargu na częstotliwości.

W jaki sposób Polkomtel będzie się rozwijał? Czy zarząd planuje przejęcia?

To jest pytanie o strategię spółki. Rynek jest bardzo konkurencyjny, nie mogę więc odsłaniać planów Polkomtela. Myślę, że jesteśmy na bardzo ciekawym etapie rozwoju tego rynku. Do tej pory większość operatorów polskich, jak i tych z całej Europy, rozwijało się dość podobnie. Oferowane były podobne usługi przy wykorzystaniu zbliżonej technologii, w niewiele różniących się strukturach organizacyjnych. Rynek szybko rósł, i trzeba było sprostać jego wymogom. Od kilku kwartałów ten rynek przygasł, można powiedzieć, że jest płaski, nasycony. Liczba osób korzystających z telefonii komórkowej już w zasadzie nie rośnie - jest wrażliwa jedynie na trendy demograficzne. Wyposażeni w telefony komórkowe są niemal wszyscy, statystycznie każdy Polak ma nawet więcej niż jeden. Z tego powodu musimy szukać strategii nowych i odróżniających nas od konkurencji.

Gdzie znajdziemy najlepsze konfitury na rynku telekomunikacyjnym?

Te najlepsze już zostały skonsumowane. Po pierwsze rynek już nie rośnie, ta usługa jest absolutnie powszechna. Po drugie - wchodzą nowi operatorzy, więc rośnie konkurencja. Rynek jest regulowany, a nawet przeregulowany, czyli otoczenie dla funkcjonowania tego biznesu nie jest zbyt sprzyjające. Nie możemy więc mówić o nadzwyczajnych konfiturach z tych podstawowych usług, jakie świadczymy. Możemy natomiast myśleć o nowych obszarach biznesu, w które można wejść. Rozwijają się technologie transmisji danych, na dobrą sprawę już dziś można by oglądać „z powietrza” telewizję w standardzie High Definiction (HD). Jak te nowe możliwości przełożą się na realny biznes? Zobaczymy.

*Jarosław Bauc, były minister finansów, prezes Polkomtel SA