A przyszłość jest dla nich wyjątkowo ponura, bo Chińczycy chcą zawłaszczyć słoneczne promienie dla swojego biznesu.
Ciemne chmury zbierają się nad Hiszpanią, która w ostatnich latach wyrosła na światowego lidera w produkcji energii odnawialnej. Rządzący socjaliści premiera Jose Luisa Zapatero, stawiając na walkę z ociepleniem klimatu, sprawili, że kraj pokrył się setkami tysięcy paneli słonecznych. Rząd oferował ogromne dotacje dla tych, którzy zdecydowali się na uruchomienie elektrowni słonecznej. Po to by do 2010 r. zrealizować ambitny plan: całkowita powierzchnia paneli słonecznych miała wzrosnąć do 6 mln mkw. (w 2004 r. wynosiła 581 tys. mkw.). Jednymi z tych, którzy uwierzyli w zapewnienia Zapatero, jest rodzina Guerra, której teraz grozi bankructwo.

>>> Czytaj też: Ceny prądu w Czechach wzrosną o jedną piątą od 2011 r. Czy to wina elektrowni słonecznych?

Dziesięć razy drożej

Reklama
– Nie mogę spać. Cały czas prześladuje mnie myśl o tym, że nie będę w stanie spłacić bankowej pożyczki – mówi „Wall Street Journal” Salvador Guerra, który zainwestował ponad 7 mln euro w elektrownię słoneczną niedaleko katalońskiego miasteczka Girona. W 2002 r. sprzedał swoje udziały w firmie rozwożącej napoje i skuszony gwarancjami rządu zainwestował sporą część pieniędzy w produkcję energii odnawialnej. Należąca do niego elektrownia Riudarenas II produkuje 2,1 MW prądu. Na razie zarabiał na tym minimalnie, bo do 2017 r. niemal cały zysk musi przeznaczać na spłatę banku, który w 70 proc. dołożył się do inwestycji. Wychodził na swoje tylko dzięki rządowi, który płacił mu aż 440 euro za 1 MWh energii. Czyli 10 razy więcej, niż kosztuje uzyskanie takiej samej ilości energii z gazu czy węgla.
Teraz nie może na to liczyć. Premier Zapatero, któremu przed oczami stanęło widmo kryzysu w stylu greckim, na gwałt szuka oszczędności, by załatać dziurę budżetową w wysokości 18 mld euro. Pierwszego sierpnia rząd dał do zrozumienia, że przymierza się do zerwania 25-letniej gwarancji i obniżenia o co najmniej 30 proc. ceny zakupu prądu wytwarzanego w ekologiczny sposób. Na twardo zaś zapowiedział, że o 45 proc. zostaną obcięte dotacje na budowę kolejnych elektrowni słonecznych. – To oznacza nasze bankructwo – mówi pracujący z ojcem Pere Guerra.
Eksperci nie mają wątpliwości, że przez Europę, która za namową Brukseli mocno postawiła na ekologię, przetoczy się teraz fala bankructw. – Jeśli kryzys potrwa dłużej, paść może nawet 30 – 40 proc. małych i średnich firm, czyli nawet 15 tys. przedsiębiorstw. Wydatki na energię odnawialną tną wszystkie rządy, bo trudno wytłumaczyć konieczność przepłacenia za ekologiczny prąd, gdy w tym samym czasie obniża się emerytury czy pensje budżetówki – mówi „DGP” Lucas Eyster z London School of Economics.
Do cofnięcia rządowych gwarancji przymierzają się już Włochy. Jeśli decyzja zostanie podjęta, właściciele elektrowni słonecznych zmuszeni będą sami spłacić 6,8 mld euro bankowych kredytów. A na to ich nie stać. Niemcy w tym roku już w sumie o jedną trzecią obniżyły cenę, za którą kupowana jest energia pozyskana ze źródeł odnawialnych, a w parlamencie czeka na przegłosowanie projekt, w myśl którego Berlin zrezygnuje z dalszego dopłacania do zielonej energetyki. Na nic zdają się argumenty, że na jednym euro zainwestowanym dziś w ekologiczny biznes gospodarka będzie mogła za kilka lat zarobić nawet 8 razy więcej. Także Wielka Brytania, której premier David Cameron narzucił drakoński plan oszczędnościowy, rezygnuje z dotacji, choć jeszcze do niedawna Londyn wyznaczał sobie najbardziej ambitne cele redukcji emisji dwutlenku węgla. – Tak będzie od czasu wyjścia naszych gospodarek na prostą – dodaje Eyster.

Chiński monopolista

Na tym nie koniec kłopotów, z jakimi borykają się producenci energii odnawialnej. Do inwazji przymierzają się Chiny, a w konkurencji z nimi europejskie firmy są niemal bez szans.
Pekin jest monopolistą w wydobyciu 17 rzadkich pierwiastków kluczowych dla rozwoju nowoczesnych technologii – pokrywa aż 95 proc. zapotrzebowania świata na tzw. REE (Rare Earth Elements). Bez nich niemożliwe jest stosowanie rozwiązań przyjaznych środowisku – np. ind jest używany przy budowie ogniw fotowoltaicznych, neodym jest konieczny do budowy wydajnych turbin wiatrowych, dysproz pozwala na produkcję magnesów do samochodowych silników elektrycznych, które są o 90 proc. lżejsze od tradycyjnych, a dzięki terbowi żarówki zużywają 80 proc. mniej energii.
Choć REE są wykorzystywane w zielonych technologiach, ich wydobycie to najbrudniejszy biznes na świecie – wiąże się z ogromnym skażeniem środowiska. Przez lata Chiny, nie przejmując się ekologią, pozyskiwały REE w dużych ilościach i sprzedawały po zaniżonych cenach, niszcząc konkurencję. Gdy tylko osiągnęły cel, natychmiast zaczęły ograniczać sprzedaż pierwiastków. W tym roku Pekin zezwolił na wydobycie zaledwie 89 ton więcej niż w 2009 r. Z tego powodu ceny neodymu wzrosły od końca ubiegłego roku aż o 60 proc., do 32 tys. dol. za tonę. Na dodatek przed kilkoma dniami ogłoszono, że największe firmy wydobywcze – Baotou Steel High Tech Co. i Jiangxi Copper Corp. – dostały zgodę na ustalenie wyższych cen. Zachodni eksperci obawiają się, że w przyszłym roku Chiny mogą wstrzymać dostawy co najmniej dwóch rzadkich pierwiastków, a w 2012 r. wydobywać tylko tyle REE, by zaspokoić wyłącznie potrzeby własnej, szybko rozwijającej się gospodarki.
Państwo Środka nie ukrywa, że chce się stać jednym z głównych dostawców zielonych technologii. Tydzień temu władze ogłosiły, że na rozwój nowego typu silników elektrycznych, paneli słonecznych oraz turbin przeznaczą blisko 15 mld dol. Potem mają być one z zyskiem sprzedawane światu. O nowej strategii Chin można się było przekonać już podczas piłkarskich mistrzostw świata w RPA. Na bandach otaczających boiska po raz pierwszy w historii mundialu pojawiła się reklama chińskiej firmy – był to Yingli Solar, producent ogniw fotowoltaicznych.
Działanie Chin nie jest obliczone na szybki zarobek. Pekin wie jednak, że gdy tylko minie kryzys, Zachód znów zacznie wydawać ogromne sumy na technologie, które mają nam umożliwić zerwanie z uzależnieniem od paliw kopalnych. Pierwsze sygnały docierają zza Atlantyku: na początku lipca prezydent Barack Obama zasilił dwie wielkie firmy produkujące prąd z energii słonecznej grantem w wysokości 2 mld dol. Teraz spora część tej sumy trafi do Pekinu. Pieniądze będzie można także zebrać na Starym Kontynencie. Kombinacja kryzysu i chińskiej chęci dominacji źle wróży nie tylko europejskiemu rynkowi produkcji energii odnawialnej
ikona lupy />
Elektrownia słoneczna w Hiszpanii / Bloomberg