Chinom przestaje wystarczać rozdawanie kart w światowej polityce i gospodarce. Od kilkunastu miesięcy inwestorzy zza Wielkiego Muru zaczynają przenikać do branż, które kształtują nasze emocje i opinie: do show-biznesu oraz mediów.
Najlepszym przykładem inwazji staje się Hollywood. Filmowcy z Kalifornii padają zresztą ofiarą własnej pazerności: już kilka lat temu wyczuli szansę na ogromny interes, kiedy roczne dochody z kin w Państwie Środka przekroczyły 200 mln dol. Dziś sięgają już prawie miliarda dolarów i zwiększają się z roku na rok o 30 proc. Jednak nie jest łatwo dostać się na ten lukratywny rynek. Władze w Pekinie konsekwentnie utrzymują limit dwudziestu niechińskich produkcji filmowych, jakie mogą zostać wpuszczone do dystrybucji kinowej w danym roku. Żeby ominąć ograniczenia, Hollywood próbuje wprowadzać do filmów wątki chińskie albo znaleźć lokalnego partnera, dzięki któremu da się dystrybuować dzieło jako „produkt chiński”.
W rezultacie powstają obrazy takie jak – pokazywany również w Polsce – remake „The Karate Kid”. Większość zdjęć do tej produkcji powstała w Pekinie, a szef państwowej China Film Group Corp. Han Sanping dorzucił producentom 5 mln dolarów. Opłaciło się: obraz przyniósł do połowy października ponad 350 mln dol. zysku.

Mnisi zamiast krasnoludków

Reklama
Dla Hollywood Chiny to zarówno gigantyczny rynek, jak i źródło pozyskiwania finansów. Ale by na niego wejść, musi samo się otworzyć na chiński kapitał. Biznesmeni zza Wielkiego Muru, przy zachęcie państwa, zaczynają sięgać po udziały w największych zachodnich studiach filmowych, w czym wspierają ich eksperci m.in. Goldman Sachs i Deutsche Banku. Próbowali wejść m.in. do takich wytwórni, jak Miramax czy MGM. Sukces osiągnęli we wrześniu: Orange Sky Garden Harvest Entertainment z Hongkongu za 25 mln dol. kupiło 3,3 proc. udziałów w Legendary Pictures, wytwórni, której dziełem były choćby takie hity, jak „Inception” czy „Batman: Mroczny rycerz”.

>>> Polecamy: Umowa o współpracy podpisana. Czy Polska stanie się przyczółkiem Chin w Europie?

Pekin ma w tym podwójny interes. Z jednej strony zyskuje dostęp do know-how w nowoczesnej rozrywce. Z drugiej otrzymuje wpływ na kształtowanie naszych gustów, dzięki którym może budować swój wizerunek oraz wpływy. Eksperci zajmujący się branżą przepowiadają, że w filmach będzie się pojawiać coraz więcej chińskich motywów. Gdy kilka lat temu studio Walt Disney Pictures rozważało remake „Królewny Śnieżki”, osoby wtajemniczone w projekt twierdziły, że część krasnoludków planowano zastąpić... mnichami z Shaolin.
Co więcej – do niektórych filmów zawsze można też wcisnąć, mniej lub bardziej subtelne, przesłanie polityczne. Przebój Zhanga Yimou „Hero” przekonywał zarówno rodzimego widza, jak i zagraniczne audytorium, że władca może być czasem brutalny i despotyczny, ale bez takich jak on mocarstwa będą popadać w chaos i w końcu się rozpadną.
Znacznie bardziej niepokoją jednak zakusy Pekinu na zachodnie media. Pierwsza próba przejęcia tytułu o światowej renomie miała miejsce w tym roku – Southern Daily Group, właściciele „Southern Weekly”, tygodnika uważanego za najlepszy w Państwie Środka, próbowali kupić „Newsweek”. Bezskutecznie, ale grupa nie ukrywa zainteresowania innymi mediami z Zachodu – a kryzys może jej tylko ułatwić ostateczny triumf.
Przy okazji Chińczycy otwarcie pokazali, że zależy im na promowaniu na świecie swoich racji. – Chodzi o to, by świat lepiej rozumiał Chiny, a Chiny wiedziały więcej o świecie – deklarowali menedżerowie Southern Daily Group. Rzeczywiście, ukształtowana przez media opinia o Państwie Środka zdecydowanie nie satysfakcjonuje władz w Pekinie: tegoroczne badania BBC/Globescan w 28 krajach globu pokazały, że jedynie w Afryce i Pakistanie Chiny mają pozytywne konotacje. Wszędzie indziej dominowały obojętność lub wręcz negatywne postrzeganie tego kraju.
– Pekin uważa, że to wynik braku zrozumienia Chin, a skoro rośnie ich globalna potęga, powinny rosnąć też wpływy kulturowe i polityczne – twierdzi Li Cheng z waszyngtońskiego Brookings Institution. Nic więc dziwnego, że potężny fundusz inwestycyjny China Investment Corporation, dysponujący kosmiczną kwotą 243 mld dol., zapowiada kolejne próby kupowania udziałów w zachodnich i azjatyckich mediach.

>>> Czytaj też: Koniec świata, jaki znamy, czyli powolny upadek USA

Chińska Al-Dżazira

– Próba przejęcia „Newsweeka” to przykład trendu w strategii wychodzenia Chin do świata – komentuje z kolei Yu Guoming z pekińskiego Renmin University of China. Strategia ta przez długi czas koncentrowała się na ekspansji mediów za granicą, teraz przechodzi w fazę wykupywania udziałów w zagranicznych redakcjach.
Pekin jednak nie rezygnuje z planów rozbudowy informacyjno-propagandowego przekazu na Zachód za pośrednictwem rodzimych mediów, głównie telewizji. Do państwowych – i prywatnych – redakcji za Wielkim Murem na potęgę ściąga się ze świata znanych dziennikarzy oraz redaktorów, by przystosowywali treści do gustów zachodniej publiczności. Do prywatnej telewizji Blue Ocean Network, mającej ambitne plany podbicia amerykańskich kablówek, trafiła m.in. popularna prezenterka BBC Susan Osman. Z kolei państwowe media szukają chętnych nawet wśród studentów chińskiego pochodzenia na wydziałach dziennikarstwa zachodnich uniwersytetów.
Publiczna China Central Television (CCTV) już dziś nadaje program po angielsku, francusku, rosyjsku i hiszpańsku oraz uruchamia kolejny kanał – tym razem po arabsku, adresowany do mieszkańców 22 państw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Zdaniem zachodnich ekspertów w niektórych miejscach na świecie – np. w Afryce – agencja Xinhua staje się pierwszym źródłem informacji, wyprzedzając zachodnich konkurentów.
Nieufność ekspertów budzi też wszechstronność zainteresowań Chińczyków. Po tym, jak China Investment Corporation poniosła gigantyczne straty na Wall Street, fundusz ogłosił szeroko zakrojone plany inwestycyjne w inne branże związane z kształtowaniem umysłów – poza mediami są to południowokoreańskie produkcje telewizyjne, japońskie gry komputerowe, a nawet... brytyjski klub piłkarski Liverpool FC. Choć ostatecznie przejęcie jednego z futbolowych skarbów wyspiarzy nie powiodło się, wiadomo, że rząd w Pekinie gotów był wyłożyć na ten cel 350 mln dol.

>>> Czytaj też: Timothy Geithner wali głową w gospodarczy chiński mur

Na dodatek chińskie władze nie ukrywają, że wolą korzystać z zalet wolnego rynku na świecie, a ograniczać go u siebie. Dobitnym przykładem jest limit na zagraniczne filmy wyświetlane w kinach. Pekin niechętnie ustąpił w tej kwestii przed żądaniami Światowej Organizacji Handlu, do 2002 r. limit był dwa razy niższy. Podobna sytuacja obowiązuje też w innych branżach – w zeszłym roku rząd w Pekinie kategorycznie odmówił zagranicznym inwestorom dostępu do chińskiego rynku gier komputerowych online. Cenzorzy uznali, że tylko w ten sposób uda się uchronić lokalnych graczy przed „niezdrowymi” treściami przemycanymi w wirtualnych światach. Zakaz ma charakter całościowy: zabronione są zarówno spółki joint venture, jak i wszelkie formy współpracy czy nawet wsparcia technicznego dla chińskich producentów. Ale Państwo Środka rozwija własne produkcje, np. Talisman Online, które oferuje światu.
– Rozliczne zakupy to następstwo posiadania potężnych rezerw walutowych i próba zapewnienia sobie soft power, jakiej Pekin do tej pory nie wypracował – mówi „DGP” Kent Deng z London School of Economics. Jego zdaniem jednak nie ma powodów do obaw. Skończy się jak w przypadku Japonii, która na przełomie lat 70. i 80. „wybrała się na podobne zakupy kulturowe”. – Niejedna gazeta w USA została wtedy kupiona przez Japończyków. Po prostu po fabrykach, kopalniach czy spółkach kolejowych nadchodzi czas inwestowania w kulturę. To naturalna dywersyfikacja – uspokaja.
Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że Pekin preferuje model oparty na promocji Chin połączonej z ostrożnym filtrowaniem zewnętrznych treści docierających na lokalny rynek. Dziś Zachód ratuje przetrzepaną przez recesję skórę, ale już boi się świata, w którym obudzi się jutro.