Inwestować swoje pieniądze na największych giełdach światowych w Nowym Jorku, Chicago, Londynie, Frankfurcie czy Paryżu i wybierać spośród akcji wielu firm oraz różnych obligacji i kontraktów terminowych można za pośrednictwem niemal każdego domu maklerskiego w kraju. Nawet nie trzeba znać języków obcych. Potrzebna jest tylko przemyślana strategia inwestycyjna.
Eksperci namawiają do inwestowania na zagranicznych giełdach, bo jak twierdzą, jest to dobry sposób na zdywersyfikowanie portfela akcji. – Lokujemy na większych i bardziej płynnych rynkach – mówi Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI. – Przy okazji, grając na akcjach dużych spółek, unikamy wahnięć spekulacyjnych charakterystycznych często dla polskiego rynku – dodaje.
Analitycy radzą jednak uważać na notowania walut. Jak mówi Buczek, z jednej strony inwestowanie w walutach obcych otwiera szanse wykorzystywania różnic kursowych, ale z drugiej strony ta szansa może doprowadzić do znaczącego uszczuplenia zysku lub nawet straty.

Podatek mimo wszystko

Reklama
Gra na zagranicznych rynkach jest nieco bardziej kosztowna niż inwestowanie na krajowym parkiecie i niestety nie uwalnia od płacenia w Polsce podatku od zysków giełdowych. Z reguły broker jest w stanie zapewnić takie rozliczenie w formie stosownego formularza PIT.
Na pewno barierą wejścia nie są sprawy techniczne. Aby umożliwić inwestowanie za granicą, większość brokerów zapewnia klientom dostęp do specjalnego oprogramowania. Jest ono zwykle łatwe i intuicyjne w obsłudze i często bywa dla inwestora miłą odmianą w porównaniu do tradycyjnych krajowych systemów internetowego dostępu do rynku akcji. Przenoszenie się pomiędzy giełdami i poszczególnymi papierami jest możliwe za pomocą jednego kliknięcia, podobnie zresztą jak podgląd stanu konta, który jest wyliczany na podstawie bieżących notowań. Dodatkowe funkcje, w zależności od brokera, z którego usług się korzysta, obejmują wykresy, narzędzia analizy technicznej czy dostęp do najświeższych informacji rynkowych z międzynarodowych agencji informacyjnych czy prasowych. Brokerzy zapewniają także możliwość tzw. krótkiej sprzedaży, która na polskim rynku dostępna jest w bardzo ograniczonym zakresie.

>>> Czytaj też: Polacy już wiedzą, że cen akcji nie ustala prezes giełdy

Eksperci zwracają uwagę, że oferta naszych domów maklerskich, jeśli chodzi o inwestowanie za granicą, jest jednak ograniczona. Bez przeszkód kupimy walory spółek z Nowego Jorku, Frankfurtu, Londynu czy Paryża, a nawet Pragi czy Budapesztu. Problem zaczyna się jednak z chwilą, gdy nasze zainteresowania skierujemy na bardziej egzotyczne rynki. Bezpośrednio niedostępne są w krajowych biurach maklerskich transakcje na giełdzie chińskiej, brazylijskiej czy rosyjskiej. Nasi pośrednicy tłumaczą, że zainteresowanie akcjami notowanych tam spółek jest zbyt małe, aby prowizje pokryły koszty utrzymywania dostępu do tych parkietów. Często problemem są też duże wymagania prawne i ograniczenia w przepływie kapitału.

Niedostępne rynki wschodzące

W takiej sytuacji pozostaje bezpośrednia umowa klienta z zagranicznymi brokerami. Jednak inwestowanie poprzez zagraniczne firmy niesie ze sobą spore ryzyko. Należy liczyć się z faktem, że nie zawsze mają one siedziby w krajach, w których są zarejestrowane. A to może oznaczać, że w razie sytuacji spornych niełatwo będzie odzyskać pieniądze od brokera zarejestrowanego na Kajmanach czy Antylach Holenderskich.
Dlatego należy korzystać tylko z pośrednictwa przedsiębiorstw zarejestrowanych w krajach o stabilnym systemie finansowym i prawnym, gdzie sprawnie działają służby nadzoru nad rynkiem kapitałowym. Do takich krajów zalicza się USA, Wielką Brytanię czy Szwajcarię.
– Polscy inwestorzy nie koncentrują się tylko na akcjach spółek, takich jak Google, General Electric, British Petroleum czy Henkel, ale inwestują także w waluty czy kontrakty terminowe – mówi Wojciech Gołębiewski z działu rynków zagranicznych IDMSA. Chętnie kupowane są kontrakty CFD (na różnice kursowe zagranicznych spółek), ETF (fundusze indeksowe) albo GDR (globalne kwity depozytowe).
– Prowizje od instrumentów pochodnych są podobne jak dla akcji – dodaje Wojciech Gołębiewski. W Londynie wynoszą na przykład 0,3 proc. wartości transakcji, ale minimum 15 funtów. W Nowym Jorku zależy to od liczby kupowanych instrumentów i ich ceny. Prowizja minimalna to 15 dolarów. Natomiast minimalna wartość inwestycji dochodzi do 100 dolarów.
Dlatego eksperci zwracają uwagę na minimalny próg, od którego powinno się rozpoczynać inwestycje na rynku instrumentów pochodnych. To powinno być 1 – 2 tys. zł. Kilka tysięcy złotych wydaje się niewielką kwotą, biorąc pod uwagę to, że chcemy rozpocząć zabawę na zagranicznych rynkach. Fakt, że można zacząć od relatywnie niewielkiej kwoty to zasługa specyfiki derywatów i mechanizmu dźwigni finansowej – inwestycja dotycząca wartości kontraktu jest możliwa po wpłacie depozytu zabezpieczającego, stanowiącego zwykle małą część jego wartości.
Trzeba jednak pamiętać o zagrożeniach z tym związanych i nigdy nie angażować w rynek instrumentów pochodnych całego kapitału, którym się dysponuje.
12 spółek godnych uwagi
● Caterpillar
Jeden z największych światowych producentów maszyn budowlanych i górniczych oraz silników dieslowskich i turbin gazowych. Przedsiębiorstwo zatrudnia ponad 93 tys. pracowników. Ma fabryki m.in. w Stanach Zjednoczonych, Australii, Belgii, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Meksyku, Chinach, Włoszech, Indiach, Rosji, RPA, Kanadzie i w Polsce.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 270 proc.
E.I. du Pont de Nemours and Company
Należy do największych koncernów chemicznych na świecie z kapitałem w granicach 25 mld dol. Jej założycielem był Eleuthere Irénée duPont de Nemours, syn Pierre'a Samuela – najpierw osobistego sekretarza króla Stanisława Poniatowskiego, a później długoletniego sekretarza Komisji Edukacji Narodowej.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 120 proc.
● Fresnillo
Firma eksploatuje cztery kopalnie w Meksyku – Fresnillo, Ciénega, Herradura i Soledad-Dipolos. Firma ma w sumie koncesje górnicze na około 1,8 mln ha i zatrudnia prawie 1,8 tys. osób. Jest też największym producentem srebra na świecie, produkującym 65 mln uncji srebra.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 104,6 proc.
● ARM Holdings
Brytyjskie przedsiębiorstwo projektujące mikroprocesory. W przeciwieństwie do innych firm mikroprocesorowych (np. Intela) ARM sprzedaje jedynie licencje na zaprojektowane architektury. Firma zatrudnia 1,5 tys. osób.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 96,6 proc.
● LVMH Moet Hennessy Louis Vuitton
Francuski koncern z branży dóbr luksusowych (Grupa LVMH) to ponad 60 różnych marek z pięciu działów: wina i napoje alkoholowe, zegarki i biżuteria, perfumy, odzież, sklepy detaliczne. Spółka zatrudnia około 65 tys. osób, prowadzi 2400 sklepów.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 60,1 proc.
● PPR
Francuski holding (do maja 2005 r. Pinault-Printemps-Redoute) z branży dystrybucji i dóbr luksusowych kontroluje m.in. grupę Gucci, czyli trzeciego największego gracza na rynku dóbr luksusowych, ale też należą do niej hipermarkety Conforama.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 47,8 proc.
● Hutchison Whampoa Limited
Jeden z największych koncernów notowanych na giełdzie w Hongkongu. Ta międzynarodowa korporacja prowadzi szeroki wachlarz interesów, od portów morskich po branżę telekomunikacyjną.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 53,4 proc.
● CNOOC Limited
China National Offshore Oil Corporation to jeden z trzech największych koncernów naftowych w Chinach. Firma koncentruje się na wykorzystywaniu, poszukiwaniu i rozwoju wydobycia ropy naftowej i gazu ziemnego spod dna morskiego. W 70 proc. właścicielem jest państwo.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 53,2 proc.
● Isuzu Motors Limited
Jeden z najstarszych japońskich producentów samochodów. Główne zakłady produkcyjne Isuzu w Japonii znajdują się w mieście Fujisawa. Firma ma też zakłady produkcyjne poza Japonią, m.in. w: Tajlandii (samochody), Indonezji (samochody), Polsce (silniki), Stanach Zjednoczonych (silniki).
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 121,4 proc.
● Nippon Light Metal Company
Koncern stawia na aluminium. Nie tylko wytwarza ten surowiec, ale też przerabia. Firma produkuje materiały budowlane, ale też pojemniki, baki czy drabiny. NLM ma spółkę typu joint venture z Mitsubishi produkującą narzędzia rolnicze.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 92,5 proc.
● Severstal
Prowadzi działalność wydobywczą na północy Rosji i jest największym przedsiębiorstwem stalowym w tym kraju. Severstal miał łączyć się w przeszłości z Arcelorem, by uchronić tę firmę przez Mittalem. Jednak na takie połączenie kilka lat temu nie wyraziła zgody Komisja Europejska.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 102,7 proc.
● Polymetal
Jest trzecią na świecie kopalnią srebra i piątym producentem złota w Rosji. Firma prowadzi działalność poszukiwawczą w Rosji i Kazachstanie. Przedsiębiorstwo ma 42 pozwolenia wydobywcze na powierzchni ponad 8,5 tys. km kw.
W 2010 r. kurs akcji wzrósł o 100,4 proc.
Wyższe prowizje
Żeby rozpocząć grę na zagranicznych giełdach, wystarczy otworzyć zwykły rachunek maklerski. Nie trzeba nawet specjalnie w tym celu chodzić do oddziału biura maklerskiego, bo coraz częściej wystarczą komputer i internet. Biura często rezygnują nawet z rocznych opłat za utrzymanie rachunku. Do rzadkości należą stawki rzędu 50 – 60 zł.
Handlowanie za granicą wymaga rozszerzenia zakresu standardowej umowy. Wypełnia się formularz, który pozwoli uniknąć podwójnego opodatkowania. Potem pozostaje tylko wnikliwa analiza tabeli opłat i prowizji, z której wyniknie, jak dużo będzie nas kosztować każde zlecenie. Trzeba pamiętać, że przeważnie istnieje minimalny limit wartości transakcji w wysokości 50 euro.
W większości biur maklerskich prowizja jest wyższa niż dla transakcji krajowych. Przykładowo w BZ WBK za zagraniczną operację trzeba zapłacić 0,59 proc., gdy przy krajowych prowizja wynosi 0,39 proc. Skąd ta różnica? Krajowe domy maklerskie muszą dzielić się zyskiem z zagranicznymi brokerami.
Na taką prowizję składają się:
● opłata za wykonanie przelewu środków pieniężnych za granicę w związku ze świadczeniem usług w zakresie zagranicznych instrumentów finansowych,
● oplata za deponowanie i dematerializację certyfikatów na zagraniczne instrumenty finansowe,
● opłata za prowadzenie rejestru zagranicznych instrumentów finansowych.
Biuro maklerskie obciąży też klienta kosztami otwarcia rachunku walutowego. Tak jak w przypadku walutowego kredytu hipotecznego możemy wpłacać na rachunek środki w konkretnej walucie lub wymieniać złote po kursie w banku, w którym mamy rachunek. Warto rozważyć tę sprawę, gdyż często spready stosowane przez poszczególne banki, powodują, że transakcja przestaje być opłacalna.
Za rachunki w euro i dolarach z reguły nie trzeba płacić. Ale opłaty pojawiają się przy rachunkach walutowych w funtach i frankach szwajcarskich. Opłata nie jest wyższa niż 30 zł. Dodatkowe kilkadziesiąt złotych pochłonie też otwarcie rachunku walutowego w banku. Warto to zrobić, żeby swobodnie przelewać środki z rachunku maklerskiego i dysponować środkami zarobionymi na giełdach w Londynie, Paryżu czy Szanghaju.