Problemy gospodarcze skłoniły część państw europejskich do rewizji polityki energetycznej. Kontrowersyjne technologie po cichu wracają do łask.
Inwestycje w zielone technologie są bardziej kosztowne niż tradycyjne wykorzystanie węgla czy ropy. I w odróżnieniu od nich wymagają dotacji publicznych, na które Unii Europejskiej nie stać. W ciągu najbliższych 15 lat średnioroczna stopa wzrostu wykorzystania energii odnawialnej nie przekroczy 9 proc. To znacznie mniej niż do tej pory. Unijne limity emisji CO2 powodują jednak, że europejscy producenci szukają możliwości inwestowania w krajach, które nie są nimi objęte.
Coraz większe zainteresowanie wzbudza np. Mongolia, kandydat na najszybciej rozwijające się państwo bieżącej dekady. O gigantyczne złoża węgla biją się największe światowe koncerny – rosyjskie, chińskie, amerykańskie i europejskie. Własne interesy mają też Polacy. Jan Kulczyk planował budowę elektrowni węglowej w białoruskiej Zelwie nieopodal polskiej granicy, jednak po ostatnim zaostrzeniu kursu przez władze w Mińsku inwestycja została zamrożona.
Zdaniem cytowanego przez „New York Timesa” eksperta Antony’ego Froggatta w tej sytuacji trudno oczekiwać, by udział paliw kopalnych w bilansie energetycznym Zachodu malał. Tym bardziej że w efekcie paniki po awarii w japońskiej Fukushimie Niemcy i Szwajcarii podjęły decyzję o docelowym wyłączeniu wszystkich elektrowni atomowych. Ograniczenie korzystania z atomu rozważają również Brytyjczycy i Chińczycy.
Reklama
Najbardziej wyraźnym symbolem trendu stała się Hiszpania. Lewicowy rząd Jose Luisa Zapatero należał do najaktywniejszych promotorów zielonej energii. Socjaliści wprowadzili wysokie dotacje dla firm budujących elektrownie wodne czy wiatrowe. Madryt był stawiany za wzór do naśladowania przez amerykańskiego prezydenta Baracka Obamę. Groźba wpadnięcia Hiszpanii w kryzys zadłużenia typu greckiego sprawiła jednak, że Madryt musiał zejść z zielonej ścieżki. Zapatero ściął subsydia dla energetyki słonecznej, wycofał się z planów rezygnacji z atomu, a nawet wycofał wsparcie dla prac nad tzw. sekwestracją CO2, pozwalającą na ograniczenie emisji dwutlenku węgla ze spalin.
Aby ograniczyć ryzyko oburzenia opinii publicznej, Komisja Europejska przedstawiła projekt zaostrzenia przepisów dotyczących bezpieczeństwa w zakresie wydobycia ropy i gazu spod dna morskiego. O szczegółach pisze dla „DGP” unijny komisarz ds. energii Guenther Oettinger.

Analiza

Kiedy w zeszłym roku nastąpiła eksplozja na platformie w Zatoce Meksykańskiej, pociągnęło to za sobą śmierć 11 osób i wyciek 4 mln baryłek ropy do oceanu. Katastrofa spowodowała ogromne szkody dla środowiska i dotknęła tysiące ludzi zamieszkujących wybrzeże. Wypadek obniżył zaufanie społeczeństwa do przemysłu naftowego i gazowego, również w Europie. Możemy się tylko zastanawiać, jakie konsekwencje miałby podobny incydent na wodach UE.
Wydobycie surowców z dna morza stanowi niezbędny element bezpieczeństwa dostaw i jest ważne dla konkurencyjności Europy. Ponad 90 proc. produkcji ropy i 60 proc. gazu w UE pochodzi spod dna morskiego, a na europejskich wodach działa prawie 1000 instalacji naftowych i gazowych. Niestety, na niektórych obszarach przepisy dotyczące bezpieczeństwa są o wiele słabiej rozwinięte niż np. na Morzu Północnym. Jest zatem co poprawiać.
Gdyby wypadek dużej skali wydarzył się w Europie, szkody wyrządzone przez wyciek prawdopodobnie nie ograniczałyby się do kraju, w którym wypadek miał miejsce. Bezpieczeństwo to sprawa wszystkich obywateli UE. Dlatego Komisja Europejska postanowiła zaproponować nowe normy bezpieczeństwa, które będą obowiązywać na terenie UE.
Przedsiębiorstwa prowadzące wydobycie na morzu będą musiały przed rozpoczęciem działalności przygotować ocenę ryzyka oraz plan awaryjny. Plany oraz ich ewentualne zmiany będą sprawdzane przez niezależnych ekspertów i zatwierdzane przez władze krajowe. Niezależnie od tego platformy wiertnicze będą regularnie kontrolowane przez inspektorów. Jeżeli wymogi nie będą spełnione, firmę będzie można zmusić do przerwania odwiertów.
Oprócz działań zapobiegawczych nowe przepisy zapewnią szybką reakcję w razie wypadku. Firma obsługująca szyb naftowy będzie musiała posiadać na miejscu odpowiedni sprzęt i być w stanie bezzwłocznie go użyć.
W sytuacji gdy operator szybu nie będzie w stanie zapanować nad wypadkiem, do interwencji muszą być gotowe krajowe służby. Jeśli skala wypadku przekroczy możliwości danego kraju, do działań może się włączyć Europejska Agencja Bezpieczeństwa Morskiego.
Władze krajowe są najlepiej przygotowane do kontrolowania bezpieczeństwa, ale musimy mieć pewność, że przepisy będą wykonywane wszędzie w ten sam sposób. Jest to korzystne dla operatorów, którzy już teraz stosują wysokie standardy. Jest to również coś, czego obywatele UE mają prawo oczekiwać.
ikona lupy />
Guenther Oettinger, komisarz UE ds. energii Bloomberg / DGP