Średnie miesięczne uposażenie górników było o 555 zł wyższe niż rok wcześniej i wynosiło 5892 zł. A osoby zatrudnione w rafineriach i koksowniach zarobiły o 620 zł więcej. Najmniej, zarówno procentowo, jak i nominalnie, urosły pensje tych, którzy zarabiają najgorzej, np. zatrudnieni w przemyśle odzieżowym zarabiali średnio 1912 zł – zaledwie o 82 zł więcej niż w 2010 r.

Niewiele lepiej jest w handlu, tu średnie wynagrodzenie wzrosło o 102 zł – do 2556 zł miesięcznie. To oznacza wzrost o zaledwie 4,1 proc. – mniejszy od inflacji, która po 11 miesiącach wyniosła 4,2 proc. De facto kasjerzy i sprzedawcy po prostu zbiednieli. – Dystans miedzy zamożnymi a biednymi zawodami zwiększa się, co pogłębia rozwarstwienie w społeczeństwie – komentuje prof. Henryk Domański, socjolog z PAN.

>>> Czytaj też: Podwyżki to nie tylko problem Polski

W pierwszych jedenastu miesiącach roku przeciętne wynagrodzenie w przedsiębiorstwach wyniosło 3566 zł i było w odniesieniu do 2010 r., już po uwzględnieniu inflacji, o 1 proc. wyższe (w 2010 r. średnia płaca wzrosła zaledwie o 0,2 proc.). Ale biorąc pod uwagę lata 2006 – 2008, gdy realny roczny wzrost płac wynosił od 4,2 do 6,8 proc., to nie taki dobry wynik. Jest jednak grupa branż, których pracownicy nie maja na co narzekać, bo ich portfele puchną od przypływu gotówki. Do każdego tysiąca, który zarabia górnik, w tym roku doszedł kolejny stuzłotowy banknot. – To jest branża, w której pensje zwykle nie są związane z wynikami kopalń, lecz z siła związków zawodowych, które wymuszają podwyżki – komentuje Karolina Sędzimir, ekonomistka PKO BP.

Reklama

Zastrzega, ze w tym roku było nieco inaczej, bo argumenty górników wzmocniły wysokie zyski ich chlebodawców. Potwierdzają to dane resortu gospodarki, według których w pierwszych III kwartałach tego roku kopalnie węgla kamiennego wypracowały zysk w wysokości 1,8 mld zł – o 25 proc. wyższy niż w 2010 roku. Rekordowe zyski roku odnotowują tez rafinerie i koksownie. I tu przekłada się to na wyższe pensje. Zresztą rekordowe w całym polskim przemyśle, bo zbliżające się do 7 tys. zł. W ciągu roku urosły o 9,9 proc. Tymczasem w przemyśle drzewnym pensje podskoczyły tylko o 3,2 proc. – do 2533 zł. – W wielu firmach podwyżki były znikome, w innych nie było ich wcale. Głównie dlatego, ze firmy maja niska rentowność – mówi Sławomir Wrochna, prezydent Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego.

>>> Czytaj też: Technologiczna seksmisja: kobiety na inżynierów

Niska rentowność wynika z tego, ze przedsiębiorstwa nie wykorzystują w pełni swoich możliwości produkcyjnych, bo brakuje im surowca. A jeżeli jest, to drogi. Najmniej wzrosły zarobki pracowników zatrudnionych przy budowie domów – o 2,4 proc., o 1,8 pkt proc. poniżej poziomu inflacji. – Słabnie kondycja branży, bo drożeją materiały i narastają zatory płatnicze miedzy firmami – mówi Edward Szwarc, wiceprezes Związku Pracodawców Budownictwa. I nie spodziewa się, aby w 2012 r. sytuacja się poprawiła. Podobnego zdania są ekonomiści: w nadchodzącym roku wzrost zarobków będzie jeszcze skromniejszy, bo czeka nas spowolnienie.

– Realny wzrost płac będzie mniejszy niż 1 proc. – szacuje Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. Dla niektórych jednak, jak np. górników, pieniądze na podwyżki trzeba będzie wykopać, choćby spod ziemi.