Mimo zapowiedzianego na poniedziałek strajku generalnego w Belgii w proteście przeciwko polityce oszczędności zarówno rządu jak i UE, co grozi kompletnym paraliżem transportu, otoczenie przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya wierzy, że szczyt zgodnie z planem rozpocznie się o godzinie 15. W przypadku blokady lotniska cywilnego, przywódcy mają lądować na lotnisku wojskowym w Brukseli.

Dyplomaci w Brukseli po piątkowym, ostatnim spotkaniu przygotowującym poniedziałkowy szczyt przyznawali, że kompromis ws. nowego traktatu jest bliski i pozostały tylko "dwie, trzy" kwestie do załatwienia. Główna dotyczy możliwości wykorzystania Trybunału Sprawiedliwości UE w osądzaniu sankcji za łamanie zasad dyscypliny budżetowej oraz kwestia Polski, która nie będąc członkiem euro, ale mając traktatowy obowiązek przyjęcia kiedyś wspólnej monety, chce uczestniczyć jako obserwator w spotkaniach państw euro.

Drugim tematem szczytu będzie pobudzanie wzrostu gospodarczego i zatrudnienia, zwłaszcza wśród młodych. Szacuje się, że UE jest obecnie 27 mln osób bez pracy. Projekt wniosków ze szczytu ambitnie postuluje, by każdy młody w cztery miesiące po zakończeniu nauki znalazł pracę. Ale kraje różnią się w ocenach, jakimi narzędziami przywrócić w Europie wzrost gospodarczy. Naciskające na oszczędności Niemcy apelują o reformy strukturalne. Socjaliści wręcz przeciwnie - domagają się inwestycji pobudzających wzrost. Polska, Szwecja czy Włochy będą zapewne na szczycie orędownikami rozwijania unijnego rynku wewnętrznego, który wciąż ma wiele barier, czego przykładem jest choćby wciąż brak unijnego patentu.

Konkretną decyzją w tym temacie będzie najpewniej apel do Komisji Europejskiej o przekierowanie niewykorzystanych funduszy unijnych w Grecji czy Rumunii na inwestycje stymulujące inwestycje, np. poprzez Europejski Bank Inwestycyjny. W piątek rzecznik KE mówił o wciąż niewydanych 82 mld euro z budżetu UE na lata 2007-13.

Reklama

Dyplomaci liczą w poniedziałek przynajmniej na porozumienie polityczne ws. nowego międzynarodowego traktatu, tzw. paktu fiskalnego. Jest bardzo po myśli Niemiec, czyli kraju, który ponosi największe koszty ratowania państw pogrążonych w kryzysie zadłużenia, z Grecją na czele. Przewiduje tzw. złotą regułę, według której roczny deficyt strukturalny nie przekracza 0,5 proc. nominalnego PKB.

Ponieważ Londyn zablokował na szczycie w grudniu zmianę traktatu UE, nowe zasady wzmacniania dyscypliny finansowej, które mają zapobiec powtórce kryzysu zadłużenia w przyszłości, mają być wdrożone umową międzyrządową "17" oraz chętnych państw spoza strefy euro. Ale projekt umowy zakłada, jak domagał się Parlament Europejski, że "najpóźniej w ciągu pięciu lat" przywódcy spróbują przenieść jej zapisy do traktatu UE, z nadzieję, że kolejny rząd w Londynie tym razem nie powie "nie".

Polska, będąc poza euro, nie może zablokować przyjęcie nowej umowy. W grudniu, kiedy zapadła decyzja o pakcie, deklarowaliśmy, że chcemy być jego częścią. Ale Warszawa, jak przyznały w piątek źródła polskie, "kwestionuje cały art. 12" traktatu, mówiący o zarządzaniu strefą euro i zakładający szczyty eurolandu "przynajmniej dwa razy w roku". To powtórzenie zapisu z przyjętej w październiku zeszłego roku deklaracji przywódców państw euro, że w ramach lepszego zarządzania eurolandem będą się spotykać przynajmniej dwa razy w roku. Powołali nawet Hermana Van Rompuya na przewodniczącego szczytów euro.

"Deklaracja ma mniejsze znaczenie niż traktat" - zauważyły polskie źródła, uzasadniając, czemu Polska powraca do sprawy, która wydała się już ustalona.

Premier Donald Tusk powtórzył w czwartek, że "Polska nie podpisze umowy, jeśli główną zasadą działania paktu miałyby być spotkania krajów strefy euro". "Kluczowe jest dzisiaj - i o to będzie bój - czy spotkania krajów tylko strefy euro będą czymś rzadkim, nadzwyczajnym i poświęconym bardzo specyficznym problemom w strefie euro - wtedy możemy rozważyć akceptację dla tego formatu, czy też te spotkania strefy euro będą główną zasadą działania paktu fiskalnego - na to naszej zgody nie będzie" - powiedział.

Dopiero ostatnia wersja projektu otwiera państwom spoza euro możliwość uczestniczenia w szczytach euro, ale nie we wszystkich. Mowa o szczytach dotyczących wdrażania paktu fiskalnego, przynajmniej raz w roku i pod warunkiem podpisania i ratyfikowania paktu oraz zadeklarowania woli wdrażania części jego reguł.

Dyplomaci francuscy czy niemieccy mówili przed szczytem, że wierzą w kompromis z Polską. "Sytuacja nie jest zablokowana, szukamy dobrej formuły" - powiedział minister ds. europejskich Francji Jean Leonetti w piątek. Także niemieckie źródła mówiły w czwartek w Berlinie, że problem polski jest "względnie prosty" do rozwiązania. "Oczywiście kraje, które jeszcze nie przystąpiły do strefy euro, ale podpiszą pakt fiskalny, będą mogły uczestniczyć w obradach szczytów, gdy będą omawiane tematy dla nich istotne. Jednocześnie tak samo oczywiste jest, że w takich sprawach jak ratowanie Grecji albo porównywalnych państwa strefy euro będą naradzały się między sobą" - powiedział urzędnik.

Dlatego rozwiązania, jak można wnioskować z wypowiedzi dyplomatów, należy spodziewać się w wyraźnym rozdzieleniu szczytów dotyczących paktu fiskalnego od szczytów euro w innych sprawach, dotyczących wspólnej monety, np. ratowania zadłużonych państw euro, czego koszty ponosi przede wszystkim "17".

Zdaniem komisarza Janusza Lewandowskiego Polska "powinna robić wszystko, by wzmacniając rolę państw spoza euro jednak być uczestnikiem tego porozumienia". "Komunikat +podpisujemy się pod paktem zdrowia finansów publicznych+ ułatwi nam życie na rynkach finansowych. (...) Jest świadectwem wiarygodności w oczach inwestorów czy ocen rynków finansowych" - powiedział dziennikarzom w piątek.

Także była komisarz Danuta Huebner mówiła PAP, że "w interesie Polski są zapisy dotyczące dyscypliny" i "trzeba też patrzeć z punktu widzenia reakcji rynków". "W naszym interesie jest poprawianie ratingu, bo to obniży koszty naszego długu" - wskazała.

Właśnie z powodu obaw o reakcję rynków kraje członkowskie strefy euro nie za bardzo mają możliwość niepodpisania paktu. Po pierwsze obawiają się zwiększenia kosztów obsługi długu, gdyby agencje obniżyły im ratingi. Po drugie kanclerz Niemiec Angeli Merkel udało się przeforsować warunek, że w przyszłości, by skorzystać z pomocy funduszu ratunkowego (ESM) dla strefy euro, konieczna będzie ratyfikacja nowego traktatu i wdrożenie złotej reguły.

Choć nowa reguła wydatkowa nie będzie musiała być zapisana w konstytucjach narodowych (czego Berlin domagał się początkowo, ale ustąpił Irlandii i Holandii, by nie przeprowadzać tam referendów), to wzmocniono ją dodatkowymi zapisami o sankcjach finansowych dla niesubordynowanych państw. Ma ją orzekać Trybunał Sprawiedliwości UE - w wysokości do 0,1 proc. PKB kraju. Ta sprawa wciąż budzi wątpliwości, m.in. Włoch, ale służby prawne Komisji i Rady nie znalazły przeciwwskazań, by dać Trybunałowi UE nowe kompetencje do traktatu międzyrządowego. Środki z kar zasilą fundusz ratunkowy.

Umowa ma wejść w życie 1 stycznia 2013 roku, przy założeniu, że do tego czasu będzie ratyfikowana przez 12 z 17 państw strefy euro.

Państwa UE, które nie są jeszcze w euro, ale chcą być stroną umowy, będą obowiązane przestrzegać zasad międzynarodowej umowy wraz z wejściem do strefy, chyba że same "wyrażą intencję, że chcą wcześniej być zobligowane postanowieniami umowy lub jej poszczególnymi elementami". Minister Jacek Rostowski mówił w grudniu, że Polska nie planuje wcześniejszego, przed wejściem do strefy euro, przyjęcia tych zasad. Powtórzył to we wtorek w Brukseli.

CZYTAJ TEŻ:

>>> Komisarz UE sceptycznie o propozycjach Merkel i Sarkozy'ego

>>> Maxton: Europa i USA zbiednieją. Trzeba się z tym pogodzić