Kolejne nowelizacje prawa zamówień publicznych sprawiły, że przepisy przestały chronić interesy klientów, stając się często kosztownym utrapieniem. Dziś zamiast skupić się na zakupie najlepszych i najtańszych produktów lub usług, urzędnicy najwięcej czasu poświęcają dostosowaniu dokumentacji do często absurdalnych i nieprzejrzystych paragrafów oraz bezsensownej szarpaninie z wykonawcami w Krajowej Izbie Odwoławczej. Wszystko ku uciesze prawników wyspecjalizowanych w zamówieniach publicznych i ku przerażeniu arbitrów KIO, z konieczności zmuszonych do rozstrzygania kwestii informatycznych, na których się nie znają, bo też znać się nie muszą.
Największą bolączką obecnego systemu są regulacje dotyczące rozwoju dużych i ważnych systemów informatycznych. To problem dwojakiej natury. Z jednej strony w przepisach bezwzględnie powinna istnieć możliwość zawierania części umów w drodze negocjacji z wolnej ręki z autorami systemów, gdyż przy rozbudowanych projektach tylko oni są w stanie zapewnić ich funkcjonowanie i rozwój na właściwym poziomie. Z drugiej, w wypadku zamówień konkurencyjnych w interesie zamawiającego jest dopuszczenie do projektów tylko firm, które są w stanie je wykonać, dysponujących odpowiednim potencjałem realizacyjnym, a nie jedynie bazą prawników uniemożliwiających wyciągnięcie konsekwencji z nierzetelności.
Mamy więc wysyp otwartych i zupełnie niepotrzebnych postępowań, w których teoretycznie zapewniona jest wolna konkurencja, a w praktyce wykonawca może być tylko jeden. Postępowania przez to są bardziej czasochłonne, kosztowniejsze i stwarzające dodatkowe ryzyka. Negocjacje bezpośrednio z dostawcą rozwiązań takich jak Oracle, Microsoft, SAP czy polskich twórców aplikacji pozwalały na dokładne określenie potrzeb i zapłacenie tylko za to, czego rzeczywiście potrzebujemy.

>>> Polecamy: Drogi w Polsce: otworzył się worek z przetargami za pieniądze z UE

Reklama
Tam, gdzie mamy do czynienia z budowanym przez lata systemem dedykowanym, z kodem idącym w miliony linii, zlecenie jego rozwoju innej firmie niż wykonawca jest ryzykowne i zwyczajnie bezsensowne. To tak, jakby oczekiwać, żeby system Windows w naszych komputerach rozwijała firma Apple, a system Mac OS – Microsoft. W interesie zamawiającego jest zatem rozwijanie aplikacji poprzez negocjacje umów bezpośrednio z producentem, a nie z pośrednikami lub z firmami, które danego systemu nie znają i będą musiały się go uczyć od nowa. W przypadkach gdy system działa właściwie, a zamawiający jest zadowolony z rozwiązania, konieczność organizacji przetargów jest szkodliwa dla wszystkich stron.
Polska dorobiła się kilku ważnych, dużych systemów obsługujących administrację czy służby mundurowe. Dzięki środkom z UE i polskim programom rozwojowym stoimy przed szansą ich rozwoju oraz budowy kolejnych. To ważne, perspektywiczne projekty, mające zapewnić administracji i obywatelom cywilizacyjny skok. Jeśli jednak będą zamawiane w podobnym stylu i trybach jak drogi, to zamiast działających, skutecznych rozwiązań będziemy mieli tanie buble.
W przypadku realizacji zaawansowanych systemów cena nie może być jedynym kryterium wyboru oferty, a zamawiający powinien dokonać weryfikacji potencjału wykonawców. Możliwości ma dwie: zbadanie referencji lub wymóg realizacji zadania próbnego. Oba rozwiązania są niestety opisane w przepisach wadliwie i nie pozwalają na skuteczną ewaluację potencjału wykonawców.
By te wady wyeliminować, w pierwszym przypadku należy usunąć zapisy umożliwiające kupczenie referencjami. W chwili obecnej oferenci często wymieniają się referencjami, a dodatkowo te same dokumenty mogą być wykorzystywane przez wielu wykonawców. W efekcie dochodzi do patologicznych sytuacji. W przetargach ograniczonych mieliśmy na przykład do czynienia z przypadkami, w których do drugiego etapu przetargu przechodzili partnerzy tylko jednego dostawcy, dysponującego najlepszymi referencjami. W ten sposób dostawca ten ograniczał konkurencję i już na wstępie ustawiał przetarg, bo partnerzy z reguły dogadywali się z sobą. Kupczenie referencjami umożliwia ponadto rozmycie odpowiedzialności za realizację projektu, co jest szczególnie niekorzystne dla zamawiającego w wypadku dużych wdrożeń i ważnych instalacji. Równie groźną praktyką jak kupczenie referencjami jest zasłanianie się tajemnicą przedsiębiorstwa przy okazji udowadniania swojego doświadczenia referencjami. Klient zwykle nie ma tak dobrego przeglądu rynku jak konkurencja, nic więc prostszego, jak dołączyć referencje wystawione przez zaprzyjaźnioną firmę (a nawet spółkę z grupy kapitałowej) i utajnić je ze względu na „tajemnice przedsiębiorstwa” – proste, nieweryfikowalne i niestety skuteczne. Żelazną zasadą przetargów publicznych jest jawność i transparentność – jeśli nie chcesz pokazać całości swojej oferty dla weryfikacji przez konkurencję, to nie startuj...

>>> Czytaj również: System zamówień publicznych: mały poradnik ustawiania przetargów

Druga możliwość weryfikacji zdolności wykonawcy do realizacji projektu (wymóg przeprowadzenia demonstracji działania systemu lub wykonania zadania próbnego) także pozostawia wiele do życzenia. „Próbki” czasami są źle opisane lub mają niejasne kryteria, a nawet jeśli pozwalają na weryfikację, to wykonawcy atakują je proceduralnie. Często się zdarza, że oferenci niepotrafiący przeprowadzić zadania próbnego od razu je oprotestowują, co daje czas na przygotowanie do wykonania „próbki” także firmom niemającym odpowiedniego potencjału. Skutek jest taki, że w niektórych przetargach na bardzo skomplikowane systemy informatyczne pierwsze miejsca w ocenach zajmują firmy, które nie mają ani jednego programisty. Łatwo wyobrazić sobie, co może się stać, jeśli taka firma bez programistów otrzyma zlecenie na obsługę systemów transakcyjnych odpowiedzialnych za realizację dopłat dla rolników czy funkcjonowanie najważniejszych systemów policyjnych.
Są aplikacje tak złożone i ważne, że przy ich budowie i rozwoju weryfikacja musi być szczególna, a sposób zawierania umów nie powinien polegać na wyborze najtańszej oferty spośród 30 firm zatrudniających tylko handlowców. Systemy centralne, transakcyjne, odpowiadające za dystrybucję ogromnych często środków, przechowujące i przetwarzające dane krytyczne dla obywateli i bezpieczeństwa państwa muszą być obsługiwane przez firmy o nieposzlakowanej opinii i wiarygodności. Dodatkowo przed firmami realizującymi najważniejsze projekty finansowane ze środków europejskich stoi wyzwanie, żeby nie tylko zrealizować sam projekt, ale żeby na końcu nie ryzykować utraty środków, które UE przeznacza dla Polski, jak to miało miejsce w przypadku projektów drogowych.
Dlatego procedury przetargowe powinny być weryfikowane i upraszczane, żeby stopień komplikacji nie generował większego zaangażowania w projektach informatycznych prawników zamiast informatyków. Wtedy znowu wrócimy do podstaw, w których główną specjalnością firm informatycznych jest technologia, a nie zagadnienia prawne.