Straciły one w tym czasie 10,2 proc., podczas gdy światowy indeks zyskał 11,7 proc. Turcja, która długo była faworytem inwestorów także w Polsce, spadła o 13,7 proc., ale to nic wobec spadków Peru (-33,1 proc.), Brazylii (-20,9 proc.) czy Indii (-20,2 proc.). Na ich tle Chiny (-5,1 proc.) można uznać za symbol stabilizacji.
Czy ta obniżka stwarza szansę dla inwestorów, czy oznacza konieczność szybkiego wycofania się? Odpowiedź nie jest prosta. Zacznijmy od rynku amerykańskiego. W sierpniu obserwowaliśmy ucieczkę inwestorów od tamtejszych akcji i obligacji. Pieniądze z ich sprzedaży trafiły przede wszystkim na depozyty, bo gdy czasy niepewne, a rynek chwiejny, inwestorzy kierują energię na ochronę kapitału, a nie jego pomnażanie. Jedną z głównych przyczyn tej ucieczki do depozytów było nadwyrężone zaufanie do amerykańskiego banku centralnego wywołane wypowiedzią Bena Bernankego, który ogłosił zmniejszenie zakupu amerykańskich obligacji. Wprawdzie Bernanke w kolejnym publicznym wystąpieniu zrelatywizował poprzednią wypowiedź, ale rynek się wystraszył. I uciekł. A Fed zaskoczył jeszcze raz – Bernanke nie ogłosił oczekiwanego zmniejszenia zakupów. Inwestorzy poczuli się zagubieni.
Na perturbacje ekonomiczne nałożyły się problemy polityczne, dzisiaj najbardziej widoczne w basenie Morza Śródziemnego. Wydarzenia w Syrii mają duży wpływ na Turcję, która ostatnio była ulubieńcem inwestorów, a teraz doświadcza, jak chwiejnym partnerem bywa globalny rynek finansowy.
Jednak dla inwestorów, którzy myślą długofalowo, rynki wschodzące nadal są wielką szansą. Po pierwsze z powodów demograficznych. W krajach azjatyckich wzrost urodzeń jest cały czas wysoki, a w porównaniu z Europą i Japonią wręcz imponujący. To oznacza zwiększony popyt w najbliższych latach, który będzie miał wpływ na koniunkturę w całej Azji i Ameryce Południowej, w Chinach, Indiach, Indonezji. Drugim istotnym czynnikiem dającym inwestorom nadzieję na zyski jest konwergencja, czyli upodabnianie się krajów azjatyckich oraz państw Ameryki Łacińskiej do Stanów Zjednoczonych i Europy. Konsumpcyjny styl życia upowszechnił się zarówno w Azji, jak i w Ameryce Południowej. Wybuch społecznych aspiracji w Chinach, chęci posiadania i bogacenia się był jednym z najważniejszych filarów wzrostu gospodarczego w tym kraju. Przykładem chyba najbardziej spektakularnym jest wzrost produkcji i importu samochodów w państwach azjatyckich, ale także sprzedaż AGD, RTV czy komputerów.
Reklama
Pytanie, czy teraz należy skupić się na akcjach przedsiębiorstw, czy na obligacjach. Moim zdaniem mamy dobry czas na zakup obligacji, pod warunkiem ich selektywnego i ostrożnego wyboru. Jestem sceptyczny, jeśli chodzi o rynek chiński. Owszem, ten kraj nadal chwali się imponującym wzrostem gospodarczym, owszem, rośnie tam konsumpcja, ale Chiny borykają się z wieloma problemami społecznymi, których rozwiązanie wydaje się mało prawdopodobne. Istotnym czynnikiem obniżającym entuzjazm dla chińskich obligacji są też narastające problemy ekonomiczne. „Financial Times” opublikował niedawno dane obrazujące wysokość kredytowania chińskich firm przez państwowe banki. Widać z nich, że do 2008 r. kredyty udzielane przez nie były na bardzo niskim, niemal niezmienionym poziomie. Po prostu Chiny rosły dzięki zagranicznym inwestycjom bezpośrednim. Po 2008 r. kredytowe zaangażowanie banków państwowych musiało wzrosnąć i w latach 2008–2009 się podwoiło. Od tego czasu nadal nieustannie się zwiększa. Chińskie firmy potrzebują bowiem kapitału. Pozyskują go z banków państwowych, co oznacza, że kredytowane są także przedsiębiorstwa nierentowne, które normalnie funkcjonujący rynek po prostu by wypluł. Dane z chińskiego rynku są nieubłagane – przy kosztach finansowania wynoszących 6–7 proc. rentowność państwowych firm oscyluje wokół 4–5 proc., a prywatnych przekracza 12 proc. W moim przekonaniu załamanie finansowe w Chinach jest bardzo prawdopodobne. Chyba że chiński bank centralny podejmie akcję łatwego pieniądza i zaaplikuje globalną inflację.
Dobrym pomysłem jest z kolei zakup obligacji tureckich oraz meksykańskich. Turcja ma mocne podstawy makroekonomiczne, a jej problemy z Syrią miną. Na Meksyk stawiam z powodu jego silnego powiązania z gospodarką amerykańską, która płynnie wychodzi z kłopotów. Radziłbym też uważnie śledzić sytuację w Indiach oraz Indonezji, bo tamtejsze gospodarki mają potencjał wzrostu, ale na razie hamulcem jest wysoka inflacja.
Inwestycje w obligacje nie powinny oznaczać całkowitego odwrócenia się od akcji. Pieniądze, które spoczywają na bankowych depozytach, zaczynają już inwestorów parzyć, poszukują oni nowych okazji. Ale dobór akcji musi być przemyślany. Największy nacisk warto położyć na zachodnie firmy – japońskie, amerykańskie, z Unii Europejskiej, w tym również z Polski – które ulokowały produkcję w tanich państwach, ale towary sprzedają na całym świecie. To zapewnia im niższe koszty wytwarzania i dostęp do szerokich rynków zbytu.
Korekta cen akcji na rynkach wschodzących stworzyła okazję do powrotu na te rynki. Czy możliwa jest również większa korekta cen na rynkach rozwiniętych? To zawsze jest możliwe, zwłaszcza gdy rynki są nerwowe z powodu małej widoczności lub nieoczekiwanych akcji banków centralnych. Korekta rzędu 5 proc. może mieć miejsce z uzasadnieniem wypłaty zysków po tegorocznych wzrostach. W tej sytuacji kraje wschodzące, które miały już korektę, mogą na koniec roku wypaść lepiej. W sumie polityka Fed i Bena Bernankego bardzo pomogła rynkom wschodzącym i obniżyła ich koszty finansowe. Myślę, że decydenci wzięli pod uwagę trudną sytuację na tych rynkach, potencjalnych konsumentów towarów amerykańskich. Podtrzymując konsumentów z rynków wschodzących, Amerykanie dają szansę własnym firmom na eksport. W ten sposób jeszcze raz można się przekonać, że ekonomia to naczynia połączone. Bardzo połączone.

>>> Polecamy: Pendolino, Ryanair czy Polski Bus? Kto najszybciej dowiezie nas do Wrocławia i Gdańska

ikona lupy />
Andrzej Miszczuk główny strateg spółki F-Trust / Dziennik Gazeta Prawna