Brak jakiegokolwiek wyboru plus – znana sprawa – wysokie opłaty i prowizje w zamian za przeciętne usługi (na poziomie tanich funduszy indeksowych, odzwierciedlających dzięki algorytmom skład indeksów giełdowych) to było to, co do OFE nie zachęcało. Ale byliśmy na nie skazani, z wszystkimi ich wadami. A teraz skazano nas na piekielną alternatywę: albo zapis w ZUS, albo oprócz zapisu niewielki, za to realny przelew do OFE.
Przypomnijmy: na ubezpieczenie emerytalne idzie 19,52 proc. naszych poborów. Jeśli wybierzemy i ZUS, i OFE, 16,6 proc. trafi do zakładu, a 2,92 proc. do któregoś z funduszy. Z ekonomicznego punktu widzenia (inaczej niż z ideologicznego) wybór nie jest przesadnie doniosły, zwłaszcza gdy składki nie są wysokie. Tym bardziej że – jak już wspomniałem – dotyczy on wyłącznie składek, które zapłacimy. Te, które już uregulowaliśmy, zostały podzielone między ZUS a OFE – i tak zostaje (a więc i my z częścią pieniędzy zostajemy w funduszach).
Po odebraniu im lwiej części majątku, tej zainwestowanej w obligacje skarbowe, OFE stały się agresywnymi funduszami akcyjnymi. Jak będą zarządzać aktywami? Ile od 1 sierpnia świeżych pieniędzy będzie do nich płynąć? Jak to zmieni ich politykę? Które przetrwają i jakie wyniki będą osiągać? W tym kontekście może najistotniejsze jest to, że za dwa lata znów będzie można zdecydować: czy tylko ZUS, czy jednak ZUS i mały przelew do OFE.
Reklama