Wczoraj rozpoczęła się kolejna interwencja, na razie oparta na uderzeniach z powietrza. Tym razem na celowniku znalazło się Państwo Islamskie.

I dobrze, że się znalazło, bo tak barbarzyńskiego organizmu politycznego w tym regionie świata jeszcze nie widzieliśmy, wliczając w to Syrię Baszara al-Asada, Irak Saddama Husajna, Afganistan pod kontrolą talibów, a nawet Al-Kaidę. Nie trzeba się specjalnie wysilać, by odnaleźć w sieci bogatą dokumentację ściętych głów niewiernych chrześcijan i jazydów, ale i nie dość wiernych muzułmanów.

A ponieważ islamiści pod wodzą samozwańczego kalifa Ibrahima zaczynają grozić także Zachodowi, ten musiał interweniować. Taka jest logika wydarzeń ostatnich dekad. Można mieć tylko nadzieję, że nie skończy się jak zwykle. Przykład pogrążonej w chaosie Libii nie wygląda zachęcająco, a i ekspansja kalifatu na tereny Iraku jest wszak jednym z odprysków upadku reżimu Saddama Husajna.

Morał z tego płynie taki, że państwa świadome swoich interesów realizują je niezależnie od obietnic składanych przez polityków ubiegających się o wysokie stanowiska. Obama nie mógłby uniknąć swoich wojen, choćby noblowski medal śnił mu się po nocach.

Reklama